Home

  • Dopadło mnie lenistwo….

    Tak to właśnie wygląda na blogu, że dopadło mnie lenistwo – nic nie piszę, niczym się nie chwalę, nic nie komentuję. Widać, nic nie robię…
    Ale to nie do końca jest tak, jak wygląda, bo robótkowo się dzieje, nawet dość sporo. Tylko jakoś tak znów czasu (i chęci) brak na pisanie.
    No bo tak po kolei to powstała kolejna strona Widoku z Okna:

    Tyle było gdzieś 1 czerwca. Teraz już jest odrobinę więcej, ale nie zrobiłam fotki. Musicie mi wierzyć na słowo, że mam już połowę kolejnej strony.
    W haftowaniu czasami pomaga mi kot:

    Pilnuje schematu i pudełka z mulinami… Nie, no przecież on nie przeszkadza… Przeszkadza za to fakt, ze jak zwykle tradycyjnie już zabrakło mi najbardziej w tym momencie potrzebnego koloru muliny. I jak zwykle tradycyjnie zamawiałam ją 3 tygodnie… Ale w końcu zamówiłam, powinna jutro przybyć.
    W międzyczasie zrobiłam kolejny SAL-owy motyw – truskawkę i z braku potrzebnych mulin do Okna zaczęłam haftować Kakao.
    Oprócz tego powstał dywanik dla córki… Tzn on jeszcze tak do końca nie powstał, chociaż już wyglądało na finisz:

    Jakoś tak wyszło, że niemal każdy kolejny motyw robiłam luźniej od poprzedniego i całkiem luźno od pierwszego motywu co spowodowało problemy przy zszywaniu. Dywanik przeleżał dwa tygodnie zanim sprułam ostatni motyw i zaczęłam go robić na nowo.
    I tu musze się przyznać że coś opornie mi to idzie…
    Znów od pewnego czasu padam na pysk i przysypiam gdzie tylko usiądę. A już próba haftowania czy robienia na drutach na świeżym powietrzu w ogrodzie zawsze kończy się drzemką. Najczęściej wyglądam jak ten kot właśnie:

    Nie ruszać, nie dotykać, nie budzić. Dać przytulankę i zostawić w spokoju 😉
    Mam tyle projektów i pomysłów, a wciąż brak energii na ich zrealizowanie.
    I tak się zastanawiam, czy za tym wszystkim nie kryje się koronawirus…
    Tak się rozleniwiłam przez te 2 miesiące kiedy moje dziecko nie chodziło do szkoły, że aż strach. Przedtem budziłam się często przed 7.00 i byłam wyspana. Teraz liczy się każde 5 minut które uda mi się spędzić w łóżku…
    Do tego wszystkiego dochodzi stres związany z problemami zdrowotnym męża. W najbliższą środę będzie miał cewnikowanie serca, a potem czeka go chirurgiczne usuwanie zębów (czy tego co z nich zostało) górnej szczęki….
    A od wczoraj boli go ucho….
    Jak nie urok to…. wiecie co ;).
    Dobra, koniec biadolenia, idę kończyć dywanik, bo w kolejce czekają nowe projekty. Nawet włóczkę już mam, dzisiaj przyszła:

    Życzcie mi powodzenia 😀

    Dziękuję za Wasze komentarze.
    Katarzyna – UFOK, czy nie ufok, kiedyś by się doczekał końca 😉
    Renka – uwierz, że każda z nas ma co najmniej 3-4 rozgrzebane projekty. Moje się już nie mieszczą w swoim kąciku…
    Meri – jak nie w tym roku, to w następnym. Kiedyś skończysz 😉

    Pozdrawiam serdecznie

  • SAL Kakaowy motyw 5

    Jakoś nie umiałam się zebrać do tego napisania tego posta. Ciągle coś się dzieje, coś się zmienia, coś trzeba załatwić, zrobić przemyśleć.
    W ciągu dnia nie ma czasu, wieczorem padam na nos lub zwyczajnie zapominam. Na szczęście 10 czerwca był dopiero wczoraj, więc myślę że wybaczycie mi obsuwę…
    Żeby nie przedłużać, oto postępy naszych prac:
    1. Małgosia – Magiczny świat krzyżyków:

    2. Cytrulina – Cytrulina Hand Made:

     Cytrulinka nadgoniła wszystkie hafciki:

    3. Agata – Robótkowy i nie tylko…:
    Agata jest wprawdzie ciągle do tyłu, ale idzie jej coraz lepiej. Wierzę, że do końca wakacji uda jej się nad dogonić:

    4. Edyta – Szafirowy zakątek:
    Edytka też dzielnie nadrabia wszystkie kontury.
    Jestem z Was dumna dziewczyny.
    A to moja dłubaninka:
    To tyle w tym temacie na dziś. Kolejny motyw będzie równie mały i szybki, za to w wakacje będziemy miały co robić… Na wakacje zaplanowałam ten duuuuuży motyw kakao. Jest co haftować 😉
    Dziękuję za Wasze odwiedziny i komentarze
    Aga S – ja na drutach to tak z doskoku, bo ciągle najważniejszy pozostaje haft krzyżykowy. Ale powiem ci w sekrecie, ze szydełko też mnie pociąga. Tylko czasu na wszystko brak, niestety…
    Sylwia Murzynowska – masz rację, w całości wygląda zupełnie inaczej, ale to pokażę wkrótce
    Hafty Agaty, Poplątana, Doris – dywanik na ukończeniu. Mam wprawdzie małą zagwozdkę jak go zszyć, ale mam nadzieję ze szybko to opanuję i wkrótce się nim pochwalę
  • Kolorowe motki

    Nie wiem czy jeszcze pamiętacie, ale w styczniu chwaliłam się ze dostałam prezent urodzinowy od dzieci – druty Pro Drops Romance z wymienną żyłką:

    Chciałam je wtedy wypróbować zaraz, natychmiast. Szczególnie, że po komentarzach tutaj i na FB dowiedziałam się, że to są swoiste „Mercedesy” wśród drutów z żyłką.
    Niestety miałam wtedy mało wolnego czasu a za to mnóstwo hafciarskich projektów.
    Tak więc druty sobie cierpliwie leżały i czekały na lepsze czasy.
    Nie wiem, czy czasy są lepsze… dla drutów na pewno, bo wreszcie znalazłam czas i odpowiedni projekt, by je wypróbować.
    Od jakiegoś czasu córka prosiła, by kupić jej do pokoju dywan. Kiedyś miała dywan w jedynie słusznym kolorze (różowym) z wizerunkiem Hello Kitty, ale to był już dywan stary i po przejściach. Dywan miał od spodu taką jakby gumę, która z biegiem lat zaczęła się kruszyć, a dodatkowo kot powyciągał z niego nitki… W którąś sobotę próbując ogarnąć córki pokój w przypływie desperacji po prostu go wyrzuciłam…
    Płaczu o ten konkretny dywan nie było, ale córce zaczęło brakować czegoś na podłodze. Tak narodził się pomysł zrobienia dywanu na drutach.
    W sumie to długo biłam się z myślami czy to faktycznie zda egzamin, ale widzę w internetach że są osoby, które robią dywany na drutach tudzież na szydełku. Dlaczego więc nie spróbować?
    Tym bardziej, że kiedyś wpadł mi w oko kolorowy dywanik ze strony Dropsa:

    Niby nic wielkiego, ale urzekły mnie kolory tego dywaniku. Pomyślałam, że to aby tylko po to, żeby dziecko wstając w nocy z łóżka nie stawiało nóżek na zimnej podłodze…
    Wydrukowałam więc wzór i zamówiłam włóczkę. Na początek 4 kolory:

    Zestawienie kolorystyczne na pierwszy rzut oka trochę dziwne…
    Ale skoro takie kolory są podane we wzorze, a dywanik na stronie Dropsa wygląda fantastycznie to trzeba robić wg kolorów. Jazda z tym koksem…
    Tak, ale najpierw trzeba opanować druty, wybrać to o odpowiedniej grubości. A do tego wymienna żyłka i jakieś dziwne ustrojstwo do poskręcania tego do kupy.
    Jak to baba (nie blondynka), która nie czyta prawie ŻADNYCH instrukcji, poskręcałam druty do kupy i zaczęłam nabierać oczka…

    Przy drugim okrążeniu druty zaczęły mi się rozkręcać, a tu trzeba jeszcze myśleć o tym, że to są rzędy skrócone i nie przerabia się ich do końca…
    Nie było innego wyjścia jak wrócić do instrukcji skręcania drutów. Pomogły filmiki na YT za co ich autorkom dziękuję…
    Muszę się przyznać, że rzędy skrócone opanowałam w miarę szybko – zaliczyłam tylko 1 prucie i już pierwszego wieczora miałam skończony pierwszy kolor:

    Z powodu tego, że wymyśliłam sobie ten dywan jako niespodziankę dla córki, a z powodu wiadomego córka nie chodzi normalnie do szkoły to znowu nie pozostało nic innego, jak robić dywan nocami.
    Żeby umilić sobie późnowieczorne robienie na drutach postanowiłam dokończyć oglądanie WATAHY na HBO. I tak podczas ostatniego sezonu wyrobiłam wszystkie zamówione kolory:

    Kolory na zdjęciu mocno przekłamane, ale niestety w ciągu dnia zdjęcia zrobić nie mogłam…
    W takim stanie dywan przeczekał kilka dni na kolejną przesyłkę:

    Tym razem zamówione kolory były zdecydowanie ciekawsze, żywsze.
    Nie osiągając się poleciałam dalej.
    A to stan na dziś:

    Robi się coraz bardziej kolorowo
    Co do drutów, to faktycznie – MERCEDESY!! Robi się na nich REWELACYJNIE!!
    Już wiem, że nie wrócę do starych drutów z wiecznie plączącą się żyłką…
    Jeszcze nie skończyłam dywaniku, a już rozmyślam, jakby wykorzystać resztki włóczki, które mi zostaną po skończeniu… Może jakaś poduszka do kompletu?
    Zobaczymy.

    Bardzo Wam dziękuję za Wasze komentarze pod poprzednim postem.
    Katarzyna – ciekawi mnie dlaczego takie parkowanie (lub inne) jest dla ciebie nieosiągalne?
    Aga S – to nie czekać tylko haftować 😉
    Wiolinowo – mam nadzieję, ze ja się też przyzwyczaję. Chciałabym na krośnie haftować wyłącznie duże projekty. A jeszcze kilka mam ich w planie
    Małgorzata Zoltek – wiem, że mogę wysłać kurierem, ale generalnie chodziło o to, żeby nie generować dodatkowych kosztów, skoro mama i tak miała przyjechać…Bądźmy dobrej myśli – może w sierpniu jednak pojadę do Polski… Jeszcze poczekam
    Promyk – moja starsza córka (23l) właśnie teraz miała spędzać 2 tygodnie wakacji ze swoim chłopakiem. Najpierw tydzień w Curacao, a potem tydzień w Miami. Skończyło się na tym, że ona siedzi w domu (swoim lub naszym), a jej chłopak odbywa 6 miesięczne ćwiczenia właśnie w Curacao… Zamiast wspólnych wakacji mają rozmowy przez komunikator. I to nie za długie i nie codziennie, bo mają 9 godzinną różnicę czasową.
    Cóż, życie…

  • Okienny parapet…

    a na parapecie kawa, książka i wazon z kwiatami…
    Coś Wam to przypomina?
    BINGO – Widok z okna!
    Dobrnęłam do końca szerokości obrazu. Powstał tym samym cały okienny parapet, czyli skończyły się szarości.
    Jeszcze 4 takie „paski” i obraz będzie skończony. Czyli na jakieś parę lat…
    Koronawirus ma to do siebie, ze wszyscy siedzieliśmy w domach. No dobra, nie wszyscy.
    Niektórzy jednak pracowali. Teraz powoli wszystko wraca do jako takiej normalności i czasu na hafty będzie coraz mniej.
    Ja pracuję cały czas, choć tylko na pół etatu. Moja córka dziś poszła pierwszy raz do szkoły. I choć na razie będzie do tej szkoły chodzić w kratkę, czyli co drugi dzień to dla mnie wiąże się to z wożeniem jej tam i z powrotem. A za tydzień podobno otwierają basen i będzie można kontynuować lekcje pływania…
    Czy tak będzie faktycznie – nie wiem.
    Wiem jednak, że nasze wakacje w Polsce stoją pod WIELKIM znakiem zapytania. Bo choć zaplanowane są dopiero na sierpień to jak słucham wiadomości to włos mi się jeży na głowie. I nie mam na myśli wyłącznie tych informacji podawanych przez polską telewizję, ale także te w holenderskiej TV…
    A miałam się w kwietniu „przestawić” z tamborka na krosno…
    Krosno już jest. Kupione w Gepetto, zmodyfikowane na zamówienie wg projektu Ewy Jezierskiej. 
    Miała je przywieźć moja mama na Wielkanoc. Nie wyszło. Teraz czekan na wyjazd do Polski żeby je sobie przywieźć. I też chyba nie wyjdzie…
    Cóż, życie…
    Dziękuję za Wasze komentarze. Pozdrawiam
  • SAL Kakaowy motyw 4

    I znów minął miesiąc i nadszedł czas na pokazanie naszych postępów.
    Tym razem dostałam tylko 2 prace i żadnej wiadomości od reszty uczestniczek.
    Wydaje mi się, że formuła zabawy trochę się już uczestnikom znudziła…
    Ale nie przedłużając:
    1. Małgosia – Magiczny świat krzyżyków:

    Bardzo się cieszę, że Małgosi udało się nadgonić wszystkie elementy.
    2. Edyta – Szafirowy Zakątek:

    Edytce nie udało się z konturami, ale generalnie jest na bieżąco.
    I moja „czekoladka”:

    Apetyczna, prawda?
    Wzór kolejnego motywu poleciał już do uczestniczek. Tym razem jest to motyw, malutki – taki na 1 wieczór. Wiem, bo zaczęłam go dziś i już robię kontury. Ale pochwalę się nim za miesiąc 😉
    Za to dziś pochwalę się prezentem jaki dostałam od dzieci na Dzień Matki. To święto w Nederland przypada ZAWSZE w drugą niedzielę maja.
    Dzieci mam 3, to jedno niestety przyjechać nie mogło, ale podobno dołożyło się do prezentu:

    Wino i czekoladki od dzieci starszych (lat 20 i 23), a laurka i komplet „biżuterii” od najmłodszej, prawie 8 letniej latorośli.
    Przyznam się, że białe wino… już wyszło 😉 Owszem, podzieliłam się z mężem i z synem, ale resztę opanowałam sama 😀

    Dziękuję Wam za komentarze pozostawione pod poprzednim postem.
    Pewnie nie wiecie, ale jak byłam dzieckiem to baaaardzo chciałam zostać nauczycielką, ale mi przeszło. I dzięki Bogu, bo jak same wiecie czasem nauczenie 1 dziecka czegokolwiek to „ciężka orka na ugorze”… a co dopiero jak tych dzieci jest około mnóstwo…
    Hafty Agaty – przyznam się, że toto nawet nie wyprane jest. Jakbym zaczęła zabezpieczać boki to byłoby jeszcze mniejsze. Bałam się wsadzać toto do wody…
    Wiolinowo – moja córka jest na etapie próbowania wszystkiego. W tutejszej szkole bardzo zwracają uwagę na prace ręczne, a więc rysowanie, wycinanie, klejenie i tego typu różne prace. Jak widać na powyższym obrazku nawet biżuterię „skręca”…
    elakochan – moja córka jeszcze swojego sprzętu nie ma, korzysta z naszego ale chyba tak łatwo nie porzuciłaby czegoś, co naprawdę lubi robić. Chociaż kto wie…
    Justyna – ja krzyżyki stawiałam od razu na czystej (niezadrukowanej) kanwie i jakoś też nie umiem się przekonać do tej „malowanej”. Ostatnio dostałam taką w prezencie i zastanawiam się, czy jej właśnie córce nie podrzucić do nauki…
    Sylwia Murzynowska – znajdź jej w gazetce jakiś mały, łatwy wzór i niech próbuje. Nie wiem co teraz jest w gazetkach, ale jak ja zaczynałam to można było takie małe proste wzory znaleźć.
    Pozdrawiam serdecznie

  • Efekt koronawirusa

    Co jakiś czas moja najmłodsza latorośl prosi mnie, żebym nauczyła ją haftować. Ha, łatwo powiedzieć… 
    Pamiętam że gdy ja byłam w 4 czy 5 klasie szkoły podstawowej moja mama podarowała mi zestaw do haftu – kilka „szmatek” z wydrukowanym wzorem, mały tamborek, igła, nici.
    Problem polegał na tym, że zestaw nie obejmował wzoru krzyżykowego, a inne wzory mi wtedy „nie leżały”. Nie, żebym nie próbowała. Po prostu kreseczki, pętelki czy inne gałązki jakoś mi nie wychodziły jak należy.
    Teraz jednak zaczęłam szukać czegoś podobnego dla córki. Niestety nie znalazłam. Postanowiłam więc uczyć ją na normalnej kanwie 14, potrójną nitką muliny:

    Takie zwykłe pojedyncze krzyżyki wychodziły nawet ładnie i równo, choć nitka często/gęsto się plątała:

    Kolejnym krokiem było pokazanie córce, że haft może być kolorowy, a ze zwykłych krzyżyków można robić cuda. Pokazałam córce motylka, który kilka lat wcześniej wyhaftowałą jej siostra:

    I tu pojawiły się schody, bo o ile jednokolorowy motylek poszedł niemal błyskawicznie, to już ten kolorowy to była tragedia. Córka nie potrafiła zrozumieć jak można „liczyć” te krateczki i dlaczego wbić igłę tu a nie gdzieś indziej.
    Skończyło się na tym, że zniechęciłyśmy się obie…
    Ja jednak nadal szukałam coś, przy pomocy czegoś mogłabym córce pokazać jakieś podstawy haftowania.
    I znalazłam… Jakiś rok temu, może więcej kupiłam zestaw do haftowania dla dzieci. Niestety okazało się, że jest to zestaw do haftu gobelinowego. Haftowana kanwa chyba 11, gruba włóczka, ogromna igła.
    Córka najpierw się ucieszyła. Potem spróbowała. Na początku jej to nie szło i po kilku wyhaftowanych jednym kolorem „linijkach” rzuciła robótką w kąt.
    Co jakiś czas wracała do tego haftu, aż wreszcie znudzona siedzeniem w domu wróciła do haftu na dobre.
    I tak w efekcie koronawirusa na półce w jej pokoju stanął ON – własnoręcznie wyhaftowany obrazek przedstawiający konia na łące pod chmurką:

    Oprawa obrazka należała do mnie. Nie jestem z niej zadowolona, ale ta kanwa była mała i tak krzywa, że nic innego nie dało się z nią zrobić. Trzeba było dodać passe-partout i przykleić do niego kanwę uprzednio ją naciągając.
    Najważniejsze, że córka jest z siebie bardzo dumna.
    W efekcie koronawirusa przybywa i mojego kolosa. Pochwalę się nim za niedługo.
    Aha, i jeszcze – wróciła mi chęć na druty:

    Chwilowo tylko tyle mogę pokazać, ale uwierzcie mi że jest tego zdecydowanie więcej 😉
    Pozdrawiam

  • Kakao SAL motyw 3

    Z lekkim poślizgiem chciałam Wam  dziś pokazać nasze hafciarskie postępy. Z poślizgiem, bo liczyłam, że ktoś jeszcze zdąży dohaftować, dosłać fotkę.

    No ale nie przedłużając:
    1. Cytrulina – Cytrulina Hand Made:

    Cytrulina pięknie uzupełniła brakujące kontury. Ślicznie prawda?
     2. Edyta – Szafirowy zakątek:

    Z tego co widać Edytka również dorobiła kontury.
    I na koniec moje postępy:
    Małgosia z bloga Magiczny Świat Krzyżyków meldowała, że niestety nie wyrobiła się w terminie. Fajnie, że mam taka informację.
    Co do reszty uczestniczek to troszkę się obawiam, że się wykruszyły.
    No ale cóż, life is brutal. A SAL to tylko zabawa.
    Mówi się trudno.
    Serdecznie Wam dziękuję za wszystkie życzenia świąteczne. Mam nadzieję, że się spełnią i że wszyscy wyjdziemy z pandemii w zdrowiu fizycznym i psychicznym. Czego Wam, Waszym rodzinom i sobie bardzo życzę
  • Wesołego Alleluja!!!

  • Życie w dobie pandemii

    Jaką mamy obecnie sytuację każdy widzi. Jedna mała bakteria rozłożyła świat na łopatki. umierają setki tysięcy ludzi, a kolejne tysiące (żeby nie powiedzieć miliony) siedzi w strachu zamknięta we własnych 4 ścianach.
    Kilka dni temu ten strach przed wirusem dotarł i do naszego domu…
    Jakieś 10 lat temu u mojego męża zdiagnozowano cukrzycę insulinooporną. Oczywiście facet, jak to facet – nie życzył sobie żadnych zmian diety, a do tego „kopcił” na potęgę (półtora paczki dziennie).
    Tabletki owszem przyjmował, ale dietą czy ograniczaniem cukru szczególnie się nie przejmował i nie pomagały tu żadne prośby, groźby czy na siłę wprowadzane ograniczenia. Typowy bunt nastolatka – na złość mamie odmrożę sobie uszy.
    Z roku na rok dostawał większą i większą dawkę leków, a doszedł do granicy, której przekroczenie grozi koniecznością przyjmowania insuliny w zastrzykach.
    Po drodze jeszcze musiał rzucić palenie z powodu ostrego zapalenia gardła, chorych zatok i – jak twierdził lekarz-laryngolog – stanu przedrakowego gardła.
    Z powodu tych wszystkich przypadłości zakażenie koronawirusem mogło by dla mojego męża skończyć się tragicznie.
    Tydzień temu mąż źle się poczuł. Nie miał gorączki, żadnego kataru czy kaszlu. Za to bolało go w piersiach i miał problemy z oddychaniem.
    Problemy były na tyle poważne, że nie mógł pracować, miał wrażenie że się przewróci i generalnie wrócił z pracy po 1 przepracowanej godzinie. Zmierzyliśmy cukier, temperaturę i ciśnienie. O ile te dwa pierwsze parametry były dobre (temperatura wręcz książkowa – 36.6), to ciśnienie już dobre nie było…
    Zadzwoniliśmy do lekarza rodzinnego, a tam panika. Przyjąć nas nie chcieli, za to od razu zaczęli nam wmawiać, ze to na pewno objaw koronawirusa i że mamy wszyscy siedzieć w domu przez minimum 2 tygodnie.
    Powiem wam szczerze, że się wystraszyłam. Do tego stopnia, że w gardle urosła mi wielka gula, której nijak nie umiałam przełknąć.
    Wszyscy 4 zaczęliśmy mierzyć temperaturę niemal co godzinę. Ja zadzwoniłam oczywiście do swojej szefowej i powiedziałam jak się ma całą sytuacja. Zaleciła mi pomiar temperatury i pozostanie w domu przez 2-3 dni, a potem miałam dać znać, czy pojawiły się jakieś inne symptomy.
    Żadne symptomy oczywiście się nie pojawiły i w czwartek niemal wymusiłam na lekarzu rodzinnym żeby nas przyjęli na wizytę.
    Wizyta skończyła się podaniem nitrogliceryny pod język, wezwaniem karetki i zawiezieniem mojego męża do szpitala z podejrzeniem problemów z sercem…
    I takim oto sposobem znaleźliśmy się w szpitalu…
    Tam na szczęście wykluczyli zawał serca, ale też nie znaleźli nic niepokojącego i zostaliśmy odesłani do domu z receptą na leki obniżające ciśnienie, zmniejszające częstotliwość bicia serca i zmniejszające krzepliwość krwi.
    Teraz męża czeka badanie, które nazywa się scyntygrafia mięśnia sercowego i okolic.
    Na razie jednak na to badanie musimy czekać około 6 tygodni.
    Dziś jednak dzwonił lekarz prowadzący i po zebraniu telefonicznego wywiadu o samopoczuciu mojego męża przepisał mu jednak i nitroglicerynę…

    Moja gula w gardle ustąpiła, choć czasami się jeszcze pojawia. Tak jak dwa dni temu, kiedy wieczorem nie umiałam się skontaktować z moją mamą…
    Myślałam ze to jednak nie mój mąż ale ja będę zaraz mieć zawał…
    Później się okazało, że mama po prostu przysnęła sobie przed komputerem i nie widziała, że do niej piszę na GG (tak, są osoby, które jeszcze korzystają z GG), a później na messengera. Telefonu też nie słyszała, bo choć leżał bliziutko, to mama miała już wyjęty aparat słuchowy, bez którego jest niestety głucha jak pień.
    Ocknęła się dopiero gdy zaczęłam dobijać się na skype. Sygnału nie słyszała, ale ekran komputera zaczął migać…

    Z dobrych wiadomości, to przywiozłam sobie do domu moją córkę… Ona mieszka prawie 100 km od nas, jej chłopak służy w wojsku i obecnie przebywa na Curacao. Nie chciałam żeby w święta siedziała całkiem sama. Oczywiście wcześniej przeprowadziłam wywiad, czy nie jest przypadkiem chora czy przeziębiona, a na wejściu do jej domu zmierzyłam jej temperaturę…
    Teraz jesteśmy w komplecie i jak na razie jest spoko – żadnych kłótni 😀

    Siedzenie w domu sprzyja haftowaniu, a haftowanie HEAD-a sprzyja niemyśleniu o problemach. Szczególnie jak są pojedyncze krzyżyki z kolorów „od czapy”, takich na pierwszy rzut oka kompletnie nie pasujących do całości danego fragmentu. Aż ciężko czasem zgadnąć, co autor miał na myśli takim jednym pojedynczym, kompletnie innym kolorem.
    Ale wystarczy spojrzenie na całość i od razu okazuje się, że każdy krzyżyk i każdy kolor mają sens.
    Tak jak tu:

    Przyznam się, że kilka takich krzyżyków „ni z gruszki, ni z pietruszki” udało mi się pominąć. Czasem celowo, czasem przez gapiostwo…
    499 krzyżyków z 625 na długość.
    95 krzyżyków z 403 na wysokość.
    Końca nie widać…

    Kochane moje, dziękuję za Wasze wszystkie komentarze.
    Następny post będzie SAL-owy. Jak na razie mam zdjęcia tylko od 2 uczestniczek. Poczekam jeszcze do niedzieli, może znajdziecie czas na przysłanie zdjęcia Waszych postępów.

    Pozdrawiam gorąco

  • Nie odpuszczam…

    … i siedzę nam kolosem. Znów przybyła jedna strona. 
    Było tak:

    Jest tak:

    Nic ciekawego, same szarości.
    Jednak jest nadzieja na odmianę, w następnej odsłonie myślę że „zahaczę” o wazon z kwiatami:

    To tak dla zobrazowania postępów
    Mmmm, taki widok za oknem to bym chciała mieć w rzeczywistości. Szczególnie teraz, w dobie przymusowego siedzenia w domu…
    Swoją drogą ja się w dalszym stopniu zastanawiam jak rozciągnąć dobę. Bo niby siedzimy w domu, dzieci nie mają szkoły, pracuję zarobkowo po 3-4 h dziennie, a czasu na hobby nadal mamy deficyt. I to spory…
    A jak u Was? macie czas na hobby? Uda wam się nadgonić z SAL-em? Czy też gonicie w piętkę w poszukiwaniu wolnej chwili?

    Eda-1, Promyk – dziękuję za ciepłe słowa.
    Elakochan – u mnie czekolady też brak. Mąż cukrzyk, a ja nie przepadam.

    Pozdrawiam serdecznie i życzę zdrowia w tym trudnym czasie