-
Armageddon
Zdecydowanie mam dość remontów. Niestety w naszym domu wciąż jest coś do zrobienia…
Jak już wspomniałam w poprzednim poście zaczęliśmy remont łazienki… No ok, wymianę prysznica….
Prysznic, jak przysnic niby nic takiego, a mamy z nim problem od początku zamieszkania w tym domu. Najpierw była zasłona prysznicowa i gołe kafelki, potem kabina prysznicowa bez brodzika, w koncu udało nam się kupić dość fajną nawet używaną kompletną zamkniętą kabinę prysznicową z bajerami typu światło, radio, deszczownica, dysze masujące i co najważniejsze – głęboki brodzik. Najważniejse w sensie dla mojego męża, mnie to akurat nie bawiło.
Kabina wytrzymała 4 lata, Zepsuł się mieszalnik wody czy jak się to tam nazywa. Mój mąż postanowił kupić nową kabinę. Oczywiscie uparł się, że ma być podobny – z bajerami i koniecznie głębokim brodzikiem. Na nic zdały się moje tłumaczenia, prośby i groźby. Kabina prysznicowa została wybrana, zakupiona, dostarczona i zamontowana.
Jeśli kogoś interesuje model to TUTAJ można go obejrzeć. Mogę powiedzieć jedno – nie polecam. Plastik-fantastik. Ładny wygląd i nic pozatym. Niewygodna w użytkowaniu. Mało miejsca do kąpieli dla 1 (słownie – jednej) dorosłej osoby, półka do siedzenia niewygodna, zbyt mało półek jak na 4 osoby. Konserwacja i czyszczenie – koszmar.
To by było na tyle. Używana 2 lata i szybko zmieniona na inną.
I tu dochodzimy do sedna sprawy i do tytułowego armageddonu…
Tym razem mój szanowny małzonek postanowił kupić kabinę bez brodzika (nareszcie!), taką, którą w 100% da się zamontować bezpośrednio na podłodze, plus panel prysznicowy „z bajerami” typu deszczownica, wodospad, dysze masujące, słuchawka.
Poparłam jego decyzję, wspólnie z synem wybraliśmy odpowiedni model kabiny oraz panelu.
I zaczęła się zabawa. Kabina piękna, szklana, błyszcząca chromem, nowiuśka… ale co z tego jak podłoga krzywa i nijak się tego dopasować nie da. Panowie spędzili niemal całą sobotę na montarzu tej kabiny. Gdy już ścianki dopasowali, drzwi przesuwne powiesili zaczęła się jazda z powieszeniem panelu. Drobnostka – wywiercić 4 dziurki pod 2 haki, przykręcić przyącza wody, powiesić panel i można się kąpać. O święta naiwności!!
W momencie gdy już panel wisiał nadszedł moment na odkręcenie głównego zaworu wody. I tu mojego męża czekała spora niespodzianka – ze ściany nagle zaczęła lecieć gorąca woda!
Okazało się, że mąż nie popatrzył i nie pomyślał i przewiercił rurę z ciepłą wodą… Idealne dwie małe dziurki…. Trzeba było wykuć dziurę w ścianie, żeby dostać się do tej rury… Trzeba wezwać fachowca, ale to sobota wieczór… Gorzej jak w PRL – na infolinii poinformowano nas, że niestety wszyscy są na awariach i że nie ma wolnych pracowników. Byliśmy bez wody aż do niedzielnego popołudnia, gdy wreszcze mąż wpadł na pomysł, jak na krótko zabezpieczyć cieknącą rurę kawałkiem gumowego węża.
Na wymianę rury przyszło nam czekać jakiś czas. Ale prysznic brać trzeba więc mój szanowny małzonek postanowił ustawić tę kabinę już na stałe, posilikonować żeby nie ciekło, bo jak już pisałąm wyżej niestety nasza podłoga jest zwichrowana i jak w jednym miejscu kabina dotyka podłogi idealnie to w drugim powstaje szpara i odwrotnie.
Czwartek 13 maja – w Holandii święto Wniebowstąpienia, czyli dzień wolny od pracy. Godziny poranne, mąż z synem męczą się w łazience, ja obok w sypialni segreguję pranie i nagle słyszę coś jakby rozsypał ktoś milion śrubek, a do tego słowa męża, których niestety wam tu nie przytoczę… W sekundzie dotało do mnie co się stało.
Jedna ze szklanych ścianek rozsypała się w drobny maczek. Miliony kawałeczków, a oni dwaj (syn i mąż) stali w tym deszczu szkła bez ruchu…
Dzień wolny, sklepy otwarte w ograniczonym zakresie, dział klienta nie odbiera telefonów, a my nie wiemy co robić…
Dzień póżniej udaje się synowi (tylko on jeden w tym momencie perfect mówi po holendersku) dodzwonić do biura obsługi klienta by zapytać co mamy/możemy zrobić. Niestety szyba prawdopodobnie pękła z naszej winy, więc gwarancja nie wchodzi w grę, ale zaproponowano nam zakup drugiej kabiny za połowę ceny.
Nie mieliśmy innego wyjścia…
Tydzien póżniej kabian byla postawiona, panel powieszony, a spod niego wyzierala dziura w ścianie z widokiem na rury połączone kawałkiem gumowego węża. Aż żal, że nie mam żadnych zdjęć…
Tak spędziliśmy 3 tygodnie, przeżyliśmy najazd gości z Polski…
Wczoraj przyszedł długo oczekiwany fachowiec i zgrabnie połączył te dwa kawałki rury pięknym łącznikiem. Dziura w ścianie straszy nadal, czeka na zamurowanie i nabiera mocy urzędowej…
Hafty? Druty? Niemal nie było czasu i nerwów więc prawie wszystko stoi w miejscu…
Bardzo Wam dziękuję za odwiedziny i komentarze. Przepraszam też za ten kompletnie nierobótkowy post, ale musiałam to z siebie wyrzucić. Ledwo skończyłam urlop już wpadłam w rytm pracy, remontów gości.
Ale przynajmniej jest o czym pisać 😉
Pozdrawiam serdecznie
-
Urlopowe (nie)leniuchowanie
Urlop, urlopek, urlopik…. zawsze za krótki. Planujesz sobie człowieku masę (przyjemnych) rzeczy do zrobienia, jakiś relaks przy grillu, jakąś wycieczkę rowerową czy spacer po plaży, a do tego kilka dni słodkiego lenistwa przy książce czy hafcie. I nagle okazuje się, że urlop minął, a tobie niewiele z tych planów udało się zrealizować….
Pierwszy tydzień urlopu spędziłam bardziej intensywnie. Były duże zakupy, wizyta u fryzjera i długo oczekiwana wizyta w Ikea… Chyba nawet bardziej wyczekiwana niż wizyta u fryzjera. Czemu? Bo moja kuchnia od grudnia prosiła się już w końcu wykończenia…
W poprzednim poście wspominałam, że w końcu byłam w Ikea i kupiłam uchwyty do szafek kuchennych. Musiałam jednak czekać do soboty, aż moi panowie będą w domu i mi te uchwyty wreszcie zamontują.
Moja kuchnia w grudniu:
Moja kuchnia w maju:
Są długo wyczekiwane uchwyty oraz wymarzona półka, na której docelowo znajdzie się kolekcja kawy – kawa mielona, rozpuszczalna oraz kapsułki do Tassimo. Będzie tam też miejsce na pojemnik z herbatami i cukier. Ale to znów musi poczekać niestety.
Z racji tego, że miałam w perspektywie wyjazd do polskiej ambasady w Den Haag po odbiór paszportu dla córki planowałam krótki wypad nad morze. Ot, tak pochodzić i pooddychać świeżym powietrzem. Miałam do wyboru jedynie dwa ostatnie dni kwietnia, bo od 1 maja zapowiadali ulewne deszcze i porywiste wiatry…Pojechałyśmy w piątek. Pogoda jednak nie zachęcała do spaceru – mżyło i wiało, ale moje dziecię było baaaardzo zadowolone z wyprawy. Chodziłyśmy po piasku szukając muszelek i znalazłyśmy takie cudo:To musiał być WIELKI małż 😉
Podczas tak intensywnego tygodnia udało mi się dokończyć pewien drutowy projekt…Jakiś czas temu szukałam inspiracji na wykorzystanie pewnej włóczki. Mąż podsunął mi pomysł, abym zrobiła taką poduszkę na drutach jak wcześniej i podarowała ją tej cioci, od której tę włóczkę dostałam. Pomysł zrobienia czegoś na prezent wydał mi się świetny, ale z tą poduszką to już tak nie do końca. Szkoda mi było te włóczki na poduszkę.Wymyśliłam więc, że zrobię dla cioci i jej córki otulacze na szyję. Obie panie mieszkają razem, bo córka cioci mimo wieku 55 lat jest niesamodzielna, opóźniona w rozwoju intelektualnym. Jest za to sprawna ruchowo i manualnie i na warsztatach często robi jakieś rzeczy, które później rozdaje po rodzinie. Wiem, że sama również uwielbia dostawać prezenty.Zrobiłam więc otulacz, ale dużo większy niż ostatnio:Potem powstał drugi, taki sam. Ale moi panowie niezbyt chcieli wspólpracować i zapozować od zdjęcia:
Każdy otulacz powstał z jednego motka włóczki. Robiłam dopóki włóczka się nie skończyła.
A że motki były trzy postanowiłam zrobić jeszcze czapkę. Czapka jednak nie dla cioci, ale dla jej córki. Tu już mąż nie protestował przy fotografowaniu 😉I wszystko razem na 1 zdjęciu:
Przy okazji widać, że jeszcze odrobinę włóczki zostało. Przydałoby się ją jakoś wykorzystać… Kto wie, może zrobię jeszcze opaskę. Jak znajdę inspirację odnośnie wzoru…
Drugi tydzień urlopu upłynął zdecydowanie spokojniej. Moje dziecię zakochane w filmach o Harrym Potterze i zaczytane w powieści o Harrym Potterze zażyczyło sobie seansu filmowego, czyli obejrzenia wszystkich części Harrego Pottera po kolei, a nie tak na wyrywki jak ostatnio serwowało nam TVN…I tak od wtorku do piątku korzystając z niepogody obejrzałyśmy wszystkie 8 filmów.Dla mnie był to czas na spokojne, niemal niczym nie przerwane haftowanie…Dzięki tym seansom udało mi się skończyć kolejną stronę haftu:A tak wygląda to na apce:
Policzyłam, że od ostatniego razu gdy pokazywałam postępy przybyło aż 4879 krzyżyków.
Brawo ja! Fajnie mieć urlop 😉Czego nie udało mi się zrobić?Ano nie wróciłam niestety do chwili obecnej do tuniki którą zaczynałam już 2 razy na drutach, a gdzie nie mogę dojść do ładu ze wzorem.Nie zaczęłam robić kupionego w grudniu zestawu diamond painting…Z racji paskudnej pogody nie pojeździłyśmy na rowerach…Nie zrobiłam porządku na strychu, a już najwyższy na niego czas…Zaczęliśmy za to w sobotę remont łazienki (czytaj wymianę prysznica), w wyniku czego spędziłam niemal cały ostatni weekend bez bieżącej wody, a w łazience do dziś jest armageddon.Ale to już temat na osobny post 😉Dziękuję za Wasze odwiedziny i komentarze.AgaS – no niestety „tylko”, chciałoby się więcej. Mąż i dzieci nie pomagają a wręcz przeszkadzają 😉elakochan, Ulcia – ja wiem ze to imponująca ilość jak na jeden dzień, ale ciągle niedosyt…Promyk – nie, nie chcę. Mój mąż dostał jakieś tabletki na żołądek i mówi że bóle minęły. Zobaczymy co będzie jak mu się tabletki skończą… -
Widok z Okna – postępy
Chciałam się pochwalić kolejnymi postępami w moim kolosie. Oczywiście jak to u mnie ostatnio bywa, post miał się pojawić w niedzielę, ale… zapomniałam go napisać. Chwilowo jestem znów do tyłu i nie wiem kiedy to nadrobię.
W głównej mierze chodzę z mężem po lekarzach w charakterze tłumacza… Ten kto czyta to pamięta, że od ponad roku mój mąż ma bóle w klatce piersiowej. Zrobiliśmy wszystkie możliwe badania na serce i płuca, łącznie z testem histaminowym, który miał wykluczyć astmę. Wykluczył. Serce zdrowe, płuca czyste. Teraz dostał tabletki na zobojętnienie kwasu żołądkowego, bo MOŻE ta bolesność w piersiach to od żołądka…
Dostał też skierowanie do przychodni leczenia zaburzeń snu, bo chrapie przecież jak smok… Mieliśmy w domu WatchPat, czyli urządzenie do badania zaburzeń w trakcie snu. Kto ciekawy jak to działa odsyłam TUTAJ.
I tak mi czas leci – praca, dziecko, dom, chory (podobno) mąż… Do tego problemy moich podopiecznych, przygotowania do komunii, covid….
Ale miałam się pochwalić postępami. Oto one – stan na niedzielę:
Ogłaszam, że kolejny rząd został ukończony, a kanwa została przewinięta. Mogę pracować dalej.
A tu jeszcze „statystyki” i obrazowo ile mam już zrobione:W niedzielę udało mi się zrobić ledwo ponad 900 krzyżyków, ale za to powoli zbliżam się do połowy mojego kolosa. W tej chwili aplikacja pokazuje 46%. Jestem w szoku!
Właśnie zaczęłam dwutygodniowy urlop i mam nadzieję, że uda mi się choć trochę podłubać. Niestety plany planami, a życie życiem.Już na starcie urlopu jestem 3 dni w plecy! W poniedziałek pojechałam z mężem po ten cały WatchPat. Trochę nam zetrwało, bo musieliśmy otrzymać dokładne instrukcje używania. Po drodze wstąpiliśmy do Lidla po jedną rzecz i to był błąd… Zapomniałam, ze z facetem nie da się wejść po jedną rzecz, bo się wyjeżdża z całym koszykiem. A jeszcze to mi weź, a to bym zjadł, a takie cukierki, patrz nowość, a to jest w promocji… Gorzej niż z dzieckiem, uwierzcie mi.Wczoraj mieliśmy wszyscy wolne, bo całą Holandia świętowała urodziny Króla Willema Alexandra Oranie-Nassau. Zaplanowałam sobie dzień „hafciarski”, ale żal mi było krosno rozstawiać gdy na zewnątrz świeciło oślepiające słońce a termometry wskazywały 18 stopni Celsjusza… Leniłam się więc niemal cały dzień w pozycji półleżącej czego efektem był czerwony nos, policzki i dekolt.Zaliczyliśmy też pierwsze grillowanie w tym roku. Było super!Dziś wreszcie byłam u fryzjera – oczywiście po wcześniejszej rejestracji.Byłam też odebrać zamówienie z IKEA. Powoli dopieszczam swoją kuchnię 😉 W końcu szafki będą miały uchwyty, jupiiii!!!Córka też ma wakacje od szkoły i już planuje co będziemy robić… Problem w tym, że zapowiadają ulewne deszcze, więc pewnie będziemy siedzieć w domku i może wreszcie będę miała czas na nadrobienie kilku zaległości….Bardzo serdecznie dziękuję za odwiedziny na moim blogu i za Wasze pozostawione komentarze. Bardzo motywują do pracy.
elakochan – ja od zawsze chciałam tak umieć na drutach czy szydełku, żeby robić sama dla siebie ubrania. Pamiętam jak jeszcze w szkole podstawowej mieliśmy prace ręczne i jak uczyliśmy się robić na drutach i szydełku – szalik, rękawiczki z 1 i 5 palcami, czapki, skarpety. Pamiętam jak zazdrościłam mojej cioci tych umiejętności, sama jednak nie potrafiłam robić tak ładnie. Gubiłam oczka, plątałam nitki, albo tak ściskałam robótkę, że wychodziły wymiary jak na noworodka… Teraz też miałam obawy. Ale jakoś poszło i ważne że są sukcesy.
Promyk – „leżą” na sofie i wyglądają uroczo. Potrzebuję jeszcze 3 kolejnych, a wtedy będzie już całkiem cool 😉
-
Poduszki na drutach
Pamiętacie tego posta, w którym chwaliłam się że zrobiłam poduszki na drutach z włóczki podarowanej mi przez ciocię? Pisałam też, że jedna z poduszek wyszła dużo za duża i że została spruta i że właśnie powstaje nowa podusia?
Kto nie pamięta zapraszam TUTAJ:
Spruta poduszka dość szybko zamieniła się w poduszkę gotową. Generalnie nic się nic się nie zmieniło, bo kolory i wzór został ten sam. Zmieniły się jedynie wymiary podusi. A tak wygląda ona dziś:
1. Strona prawa:
2. Strona lewa:
Tę poduszkę zrobiłam podobnie, jak tę w warkocze, czyli z jednego prostokąta. jak widać dodałam też listwę na guziki. Dziurki nie są zrobione profesjonalnie, ale to są moje pierwsze dziurki na guziki w życiu…
Żeby łatwiej było zszywać na łączeniu kolorów przerobiłam kilka rzędów lewych w naprzemiennych kolorach. Na górnym zdjęciu trochę widać.Żeby pozbyć się tej włóczki definitywnie postanowiłam wydziergać jeszcze jedną poduszkę. Tym razem też robiłam z jednego kawałka plus listwy na guziki.Poduszka powstała dosłownie z resztek – robiłam kolory po kolei aż do ich wykończenia. Tak wygląda kolejna, trzecia już poduszka:1. Strona prawa:2. Strona lewa:
Wzory z pinterestu, robione dosłownie z telefonu… Tak jak poprzednio pomiędzy stroną lewą i prawą dodałam kilka rzędów dżersejem, tu jednak wplotłam dosłownie ostatni kawalątek tej żółtej włóczki.
I wszystkie poduszki razem:Z prawej:I z lewej:
Na zdjęciu widać, że środkowa podusia jest jeszcze bez guzików…
I tym sposobem wykorzystałam cały akryl…Bo nie powiedziałam wam jeszcze, że w torbie była też inna włóczka. W składzie był akryl, ale i coś jeszcze… Schurwolle, czy inaczej Virgin Wool. Przetrzepałam internet i znalazłam fakt, że to nic innego jak wełna z pierwszego strzyżenia owcy/jagnięcia.1. Kolor brudnej bieli z kawowymi „cętkami” – ilość 3 motki po 100gJak widać mieszkanka akryl z virgin wool.
2. Kolor brudno-błękitny – ilość… ponad 300g bo są motki całe i kilka kulek. Też mieszanka z akrylem:3. Piękny kolor butelkowej zieleni – ilość 300g – 100% Virgin Wool:Trochę mi tego szkoda było na poduszki i szukałam inspiracji…Już znalazłam, choć jeszcze nie na wszystkie motki 😉Pochwalę się, jak już zrobię to, co sobie umyśliłam 🙂Bardzo Wam dziękuję za odwiedziny na moim blogu i za Wasze komentarze. Miło się czyta, naprawdę.Aga S – ja chwilowo też nad jednym haftem siedzę, ale tylko weekendami. W ciągu tygodnia nie mam jak rozsiąść się wygodnie przy krośnie.elakochan – chyba nie przegapiłaś, po prostu tyle przybyło, bo za rzadko go pokazuję 😉 -
Krzyżyk do krzyżyka…
Powoli, ale to bardzo powoli coś się przy moim kolosie dzieje. Niestety czasu na ten haft mam zdecydowanie mniej. Nie co dzień mogę rozłożyć się ze swym „warsztatem hafciarskim”.
Dlatego bardzo mało zrobiłam od ostatniego razu. No ale jak to mówią nie od razu Kraków zbudowano.W okolicach Niedzieli Palmowej miałam tyle:Przez święta odrobinę przybyło. W ostatnią niedzielę też troszkę przybyło i stan na dziś wygląda tak:
Udało się wyhaftować wszystkie krzyżyki z okiennego skrzydła i firanki. Teraz będzie już tylko pikseloza zieleni….Ech, chciałoby się haftować bez przerwy, ale niestety trzeba kiedyś spać, jeść, zajmować się domem i dziećmi… że o pracy nie wspomnę…Dziękuję Wam serdecznie za wszystkie piękne życzenia świąteczne.Święta nam się udały – w niedzielę byłą córka z chłopakiem, a poniedziałek spędziliśmy już we własnym gronie. Ja przy krośnie, mąż przed telewizorem…Wspomniałam Wam 2 posty temu, że zostałam zaszczepiona AstraZenecą i że „tylko” boli mnie ręka…Ręka bolała, i owszem prawie do samej niedzieli – dla przypomnienia szczepionkę dostałam we środę…Do niedzieli też utrzymywały się „efekty uboczne” – w nocy ze środy na czwartek dostałam dreszczy, a w czwartek rano czułam się tak zmęczona, że niemal nie byłam w stanie wstać z łóżka… W piątek było podobnie, ale w sobotę już znacznie lepiej.Ominęły mnie typowe dolegliwości grypopodobne, czyli gorączka, kaszel, katar….Druga dawka 9 czerwca. Ciekawam co wtedy mnie czeka…Pozdrawiam serdecznie -
Wielkanoc w pandemii
Rok temu nikt z nas chyba nie przypuszczał, że ta pandemia potrwa tak długo, że ten wirus zbierze aż takie żniwo, że wciąż będziemy siedzieć w domach z daleka od bliskich…
Życzę Wam zdrowia przede wszystkim, zarówno dla Was jak i dla waszych najbliższych. Życzę Wam jak najszybszego zaszczepienia i jak najmniejszych efektów ubocznych szczepionki.
Wszystkim zmagającym się z Covid-em lub z jego skutkami życzę szybkiego powrotu do zdrowia.
Życzę Wam, abyśmy kolejną Wielkanoc, tę w 2022 mogli spędzić w dużym rodzinnym gronie, z dala od covidowych trosk i obaw…
-
Pozorny zastój
Mały zastój jest niestety w temacie hafciarskim, bo tak się akurat złożyło, że na kolosa mam czas tylko w niedziele.
Ciągnie się u nas trochę remont piętra. Zrobiliśmy już pokój córki plus panele na podłodze. Została nam jeszcze nasza sypialnia. A że mój mąż codziennie pracuje do 17.00 i jak wraca to pada na pysk to pozostają nam tylko soboty. No ale wszystko zbliża się ku końcowi – sufit pomalowany, tapety położone, i panele na podłodze pod szafą. Zostały do położenia panele pod łóżkiem, ale to w najbliższą sobotę. I niby to tylko moi chłopcy pracują, czyli mąż z synem to jednak czasem (a właściwie często) „konsultują się” ze mną i próbują zwalić na mnie sprzątanie po remoncie… Ale nie ze mną te numery 😉
Dodatkowo nasza najmłodsza pociecha przygotowuje się do przyjęcia I komunii i w niektóre soboty jeździmy do Den Haag do polskiej szkoły. Taka wyprawa trwa dość długo, bo 45 minut drugi w jedną stronę, potem 2×45 lekcje (religia+polski) i kolejne 45 minut na droge powrotną. Czasem do tego dochodzi jeszcze 60 minut mszy. Nie zostajemy na każdej mszy bo z powodów obostrzeń jest ścisły limit wiernych, ale czasami jest msza tylko i wyłącznie dla dzieci komunijnych…
Ja wprawdzie podczas lekcji muszę siedzieć w aucie i zająć czymś ręce, to kolosa do auta przecież nie wezmę…
Małych hafcików obecnie nie mam żadnych, więc do auta wędrują druty.
A co na tych drutach?
Na początek postanowiłam wyrobić resztki kłębków włóczki pozostałej po dywanikach, poduszce i Makowej Panience i wymyśliłam, że zrobię łapki do garnków.
Na stronie Dropsa znalazłam fajny wzór, w sam raz na Drops Paris… i poległam. Ja w sumie wiem, że jestem wciąż początkującą dziewiarką, ale… wzór wydawał się niemal banalnie prosty, a mnie pokonał. Chodzi o TEN wzór. Niby opis prosty, niby filmik pokazuje co i jak, a mnie za Chiny Ludowe nie chciało wychodzić.
Znalazłam więc INNY wzór i myślę, że moje zestawienie kolorystyczne jest równie dobre, co te we wzorze:
Zaznaczam od razu, że nie robiłam pętelek, bo mam inny system wieszaków kuchennych:
Powiem szczerze – wiszą, bo wiszą. Jakoś nie mam pamięci, żeby je użyć w razie potrzeby…
Z kategorii „wyrobów dla domu” robią się teraz poszewki na poduszki.Przywiozłam w Polski zdobyczą włóczkę. Zdobyczą, bo dalsza krewna robiła porządki i chciała to wyrzucić. Kolory obłędne, ale niestety… ACRYL…Wymyśliłam więc, że zrobię poszewki na poduszki. Tak, co by mieć na zmianę.Pierwsza poszewka poszła niemal piorunem – tydzień czasu na każą ze stron, pozeszywać i TADAM:Żeby nie było za nudno, to poduszka nie dość że ma inny kolor z każdej strony to jeszcze i wzór inny:
Kolory przekłamane, mówię od razu.
Zachęcona „sukcesem” (choć wizualnie poszewka wyszła odrobinę za duża) wzięłam się za 2 poduszkę z tej samej włóczki, w podobnej kolorystyce, ale z warkoczami:Nie powiem, że wszystko wyszło idealnie, ale ogólnie jest ok.
Tzn było ok, dopóki nie postawiłam poduszek obok siebie do zdjęcia:Widać wyraźnie, że ta duża jest zdecydowanie ZA duża. A ta mała, to jeszcze ujdzie, bo się naciągnie….
Zaczęłam robić 3 poszewkę, ale zabrakło mi tego brązowego koloru. To jest właściwie kawa z mlekiem 😉Postanowiłam poprawić większą poduszkę i w ciągu 15 minut zamiast poszewki mialam zgrabną kulkę:W ciągu tygodnia kulka przeobraziła się w coś, co jeszcze nie przypomina poszewki, ale z pewnością nią będzie. Wzór podobny jak wcześniej, ale ze zdecydowanie mniejszą ilością oczek.
Robi się poszewka w 2 kolorach z listwą na guziki.Tu już jedna strona jest, u góy widać zmianę koloru:Mam nadzieję, ze teraz będzie dobrze i że powstanie więcej poszewek, bo mam jeszcze mnóstwo motków w innych kolorach.
Ale, żeby nie było, że robię tylko poduszki…Córcia zażyczyła sobie kolorowy sweterek, a dla siebie chcę zrobić tunikę.Jako że włóczkę na tunikę już mam postanowiłam zacząć właśnie od TUNIKI. Tunika na drutach z żyłką, robótka zajmuje więc zdecydowanie mniej miejsca. Zabrałam ją więc w sobotę do Den Haag. Miałam ją również we wtorek gdy córka była na pływaniu…Prułam i zaczynałam 3 razy i nadal nic nie mam. Nie jestem profesjonalistką w dziedzinie czytania schematów, ale osobiście wydaje mi się, że tam jest błąd.No chyba, że ja nie umiem tego dobrze rozszyfrować…Ale nie poddam się. Będę jeszcze próbować. W najbliższą sobotę…Dostałam dziś 1 dawkę szczepionki AstraZeneca. Jak na razie oprócz bólu ręki nic mi nie ma i oby tak pozostało…Dziękuję Wam za wszystkie odwiedziny i komentarze.Promyk – właśnie, nigdy nie mów nigdy 😉Elakochan – ale do tego postępu czasem ciężko się przekonać 😉The Primitive Moon – wątpię. W Holandii taki porządny śnieg pada raz na kilka lat (ostatnio na przełomie 2009/2010). Czasem owszem pada, ale napada z 5 cm i po 2 dniach nikt już nie pamięta że był.burana25 – polecam się -
Biję się w piersi…
Kobiety kochane, koleżanki po „fachu”, krzyżykomankaczki. Muszę wam się do czegoś przyznać.
Wpadłam po uszy, jak śliwka w kompot, przepadłam jak kamień w wodę…Zrobiłam coś, bez czego już teraz nie wyobrażam sobie życia…Zostałam do tego niejako zmuszona niemal siłą, ale wpadłam na dobre i nic już tego nie zastąpi.To „coś” nazywa się…Ale może po kolei…Gdzieś tak w listopadzie poznałam młodszą ode mnie holenderską krzyżykomaniaczkę imieniem Mario. Poznałyśmy się niejako w pracy – ja przychodziłam do pewnego ponad 80 letniego małżeństwa pomagać w obowiązkach domowych a ona przychodziła bo zorganizować czas panu domu, który wpadał w coraz większą demencję. Tak od łyczka do rzemyczka zgadałyśmy się o hafcie krzyżykowym, o kanwach, mulinach, krosnach. Przy okazji okazało się, że pani domu też KIEDYŚ w młodości haftowała, o czym świadczyły powieszona na ścianach haftowane drobiazgi.Gdzieś tak w połowie grudnia Mario powiedziała że znalazła program na tablet, dzięki któremu łatwiej jej się haftuje. Ja oczywiście jak to ja – nie, dziękuję, wole papier, bla, bla, bla.Tydzień później Mario przywlekła do pracy swój tablet i zaczęła nam (mnie i starszej pani) pokazywać do czego toto służy. Więc ja znowu stara śpiewka – nie, ja wole papier, ja nie mam tabletu… i tak w kółko.W kolejnym tygodniu Mario niema siłą zmusiła mnie do wgrania Pattern Keepera (bo o nim mowa) na telefon. Mój telefon ledwo zipiał, ale jeszcze jedną aplikację pomieścił.W najbliższy weekend stwierdziłam, że skoro już ten program mam, to może warto spróbować…Męczyłam się na początku strasznie, bo przecież miałam już coś tam wyhaftowane i wszystko pozaznaczane na kartce. Musiałam szukać gdzie jestem, jakim kolorem/symbolem i w którą stronę haftować dalej. W dodatku musiałam pomyśleć jak mam ten telefon zainstalować na kanwie. Na szczęście przypomniało mi się, że gdzieś tam mam schowany stojak pod tablet:Na dodatek jak widać na załączonym obrazku telefon mały, kanwa ogromna, ja w okularach….
Ale postanowiłam dać sobie szansę. Temu programowi też. Zawzięłam się i kilka kolejnych wieczorów „zamalowywałam” wszystko co już wyhaftowałam. Udało mi się odnaleźć w tym gąszczu symboli, zrozumiałam jak to działa więc powolutku krzyżyków przybywało.Az nadszedł ten dzień, kiedy na 3 dni przed wypłatą skończył się darmowy okres próbny…Ja oczywiście byłam przekonana w swej naiwności, że ten program jest całkowicie darmowy. A tu taka niespodzianka…I to w momencie kiedy budżet jest mocno ograniczony…Machnęłam ręką i wróciłam do moich drukowanych kartek. I wiecie co się wtedy okazało???Że nie potrafię już tego wzoru haftować z papieru!!! Nie umiem się odnaleźć, robię błąd za błędem, nie wiem gdzie zacząć a gdzie skończyć…Wtedy właśnie zrozumiałam, że jak już wam pisałam powyżej – PRZEPADŁAM…Nie tylko kupiłam pełną wersję programu. Zdecydowałam się także kupić TABLET!Zdecydowanie lepiej. Więcej na nim widać, łatwiej się haftuje, większy obszar można objąć wzrokiem.
Tu zbliżenie na sam tablet i program – widać postępy procentowe, który kolor obecnie haftuję oraz gdzie i co mam zaparkowane.
Ja – wielka przeciwniczka haftowania z tabletu/telefonu teraz nie wyobrażam sobie pracy przy tak dużym projekcie z kartek….A tu jeszcze podgląd na to ile mam już faktycznie wyhaftowane:Przyznam, że robi wrażenie…
Teraz od kilku tygodni krzyżyków mniej przybywa, bo córka przygotowuje się do pierwszej komunii więc muszę trochę z nią posiedzieć aby ogarnęła podstawowe wiadomości. Nie bardzo mam więc czas by haftować codziennie.Pozostają weekendy, ale to trochę mało czasu jak dla mnie…Niniejszym odwołuję moje słowa, ze ja to tylko z kartki… Otóż nie, do tak dużych projektów zdecydowanie polecam aplikację. Niekoniecznie tę.PozdrawiamThe Primitive Moon – do TAKA zima jak była to juz w tym roku do Holandii raczej nie zawita 😉Promyk – zarumieniłam się, dziękujęRenka – mam nadzieję, że się przydadzą bo w zimą w Holandii to naprawdę czasem ciężko… -
Na pożegnanie zimy
Pamiętacie jak kilka postów temu chwaliłam się otulaczem zrobionym dla mamy? Kto nie pamięta to odsyłam TU. Otulacz wyszedł super więc postanowiłam zrobić taki sam dla siebie też.
Włóczki mi zostało z tego co robiłam dla mamy, bo zawsze kupuję jej więcej niż jest to przewidziane w schemacie.Wystarczyły dwa wieczory i tadam:Otulacz gotowy. Tym razem robiłam ściśle wg „przepisu”. No może z jednym wyjątkiem – golf jest krótszy niż ten oryginalny, ale zdecydowanie dłuższy niż ten, robiony dla mamy.
Jako że w Niderlandach zapowiadano (w końcu) ekstremalne warunki pogodowe, czyli śnieg i mróz do -10 w nocy postanowiłam zrobić też otulacz dla córki.Poszperałam w swoich pudłach z resztkami i znalazłam kilka kłębuszków włóczki, która pozostała mi z poncza, które rok temu powstało dla teściowej.Mięciusia wełenka Big Merino z Dropsa:Oczywiście musiałam dopasować ilość oczek żeby wyszedł otulacz na dziecięcą szyjkę. Wyszło dobrze, córka zadowolona.
Szpanujemy obie w naszych otulaczach, choć mało fotogeniczne jesteśmy:Tzn szpanowałyśmy, dopóki temperatura na zewnątrz oscylowała w granicach od -6 do +1. Niestety zima nam się skończyła…
Teraz mamy +15 i otulacze powędrowały do pudła…Dziękuję za wszelkie odwiedziny i Wasze komentarze.Hafty Agaty – dziękuję, naprawdę wzór jest super. Najgorzej było przy połączeniu dwóch niemal identycznych kolorów.Pozdrawiam -
SAL Kakaowy – KONIEC
Ogłaszam wszem i wobec i każdemu z osobna że oto dotarłyśmy do celu naszej podróży, czyli do ostatniego motywu naszego SAL-u z Kakao w tle.
Nie wszyscy dotrwali do końca, nie wszyscy wyrobili się w czasie.
Do finiszu dotarły:
1. Cytrulina – Cytrulina Hand Made:
2. Małgorzata – Magiczny Świat Krzyżyków:
3. I ja czyli organizatorka:
Nasz SAL wystartował dokładnie 1 stycznia 2020 roku. Mieliśmy do wyhaftowania dokładnie 12 motywów, w tym jeden duży, który zaplanowałam jako do wyhaftowania podczas letnich wakacji. Myślę, że był to dobry pomysł bo pomimo pandemii wyjeżdżaliśmy na jako takie wakacje i nie każdy miał czas/ochotę na haft.Przez rok udało nam się wyhaftować całkiem apetyczny sampler:1. Cytrulina:2. Małgorzata:
3. I mój na końcu:Jak to zwykle u mnie bywa – taki prosto z tamborka – nie wyprany, strasznie wymięty, ale ukończony i to się liczy.
Niniejszym ogłaszam KAKAO SAL za UKOŃCZONY!!!Dziękuję WSZYSTKIM uczestniczkom za świetną zabawę. Wszystkim bez wyjątku – i tym, którym udało się dokończyć w terminie i tym, które utknęły gdzieś po drodze i są bliżej lub dalej do końca. Mam nadzieję, że uda Wam się prędzej czy później skończyć ten samplerek.Ja na chwilę obecną nie planuję żadnej zabawy. Miało być inaczej, miał być kolejny sampler, ale z powodu różnych trudności zrezygnowałam. Może jeszcze kiedyś do tego wrócę, może ktoś mnie zachwyci schematem lub formułą zabawy – nie wiem, niczego nie wykluczam.Chwilowo skupiam się na moim kolosie, którego powoli lecz systematycznie przybywa.„Bawię się ” też drutami, bo nie zawsze mogę wyciągnąć z konta moje „malutkie” krosno…Pozostając w temacie drutów:Dziękuję za Wasze komentarze, lecz tak gwoli wyjaśnienia:– Promyk, elakochan – tu nie chodzi o kolor, ale o nazwę wzoru. Iwona Eriksson zaprojektowała ten sweterek i nazwałam go „Poppy Girl” co znaczy właśnie „Makowa Panienka”.– The Primitive Moon – może i ich nie widać, ale wiem ile razy myliłam sie we wzore 😉Pozdrawiam serdecznie









































