Home

  • Peach Ballet czyli tunika

    Dwa posty temu chwaliłam się rozpoczętą tuniką. Dziś mogę pochwalić się już gotową pracą.

    Żeby jednak nie było tak różowo (jak ta tunika) to muszę przyznać, że niby nieskomplikowany wzór, a jednak dał mi w kość.

    Pomijam już fakt, że nadal uważam się za początkującą osobę…

    I że schemat był niby czytelny ale jednak trzeba było się nagłówkować, żeby odszukać odpowiedni rząd schematu w wybranym rozmiarze.

    I nadal uważam, że w schemacie jest błąd, ale nie będę już dociekać gdzie i dlaczego.

    Tunikę skończyłam po swojemu, trochę pokombinowałam i mam.

    I nie będę już myśleć o tym, że zanim ją skończyłam to prułam chyba z 10 razy – nie przesadzam, naprawdę.

    No to teraz żeby nie przedłużać. Gotowa tunika na ludziu.

    Przód:

    Odrobina tyłu i boku:

    Zbliżenie wzoru:

    Na zdjęciach tunika jest „na świeżo”, dopiero co zdjęta z drutów i widać ze jeszcze wzór się tam gdzieś nie zgadza.

    Po wypraniu i wysuszeniu wszystko się ładnie poukładało i jakoś to wygląda. Błędów nie widać.
    Ze spraw technicznych – wzór Peach Ballet z Dropsa, włóczka Drops Paris nr 01 – morela.
    Drutów używałam jak we wzorze, rozmiar M.
    Kolejny drutowy projekt już na drutach, a ja tymczasem wracam do Widoku z Okna, bo tam sie dzieje i już niedługo będę się mogła pochwalić postępami.
    Dziękuję kochane za odwiedziny na moim blogu.
    Malgorzata Zoltek – żałuj, ja tu jestem już 15 lat i nadal odkrywam nowe rzeczy
    Promyk – zdrowiej szybko, ja czekam 😉
    Pozdrawiam serdecznie

  • Rodzinny wypad

    W Królestwie Niderlandów niektóre święta chrześcijańskie obchodzi się zdecydowanie inaczej niż w Polsce. Pomijam już tutaj fakt, że nie wszyscy wiedzą co to jest Wigilia, i że w drugi dzień Bożego Narodzenia i Wielkanocy otwarte są wszystkie sklepy ogrodnicze i budowlane.

    W królestwie Niderlandów nie obchodzi się Bożego Ciała. Zamiast tego wolne jest w dniu Wniebowstąpienia, które tak samo jak Boże Ciało przypada zawsze w czwartek, tyle że przed Zielonymi Świątkami.

    W tym roku Wniebowstąpienie wypadło dokładnie 26 maja, czyli wtedy kiedy w Polsce obchodzony jest Dzień Matki. Na marginesie w Niderlandach Dzień Matki przypada ZAWSZE w 2 niedzielę maja.

    Wracając do Wniebowstąpienia – jak już pisałam przypada ono zawsze w czwartek, więc co najbardziej zapobiegliwi Holendrzy (szczególnie ci, którzy mają dzieci w wieku szkolnym) biorą urlopy także w piątek. Tym sposobem mają długi weekend.

    Ja też wpadłam na ten pomysł. Mało tego – namówiłam na wolne męża, syna i starszą córkę i wszystkich namawiałam na 4 dniowy wyjazd.

    Z wyjazdu jako takiego nic nie wyszło, ale nie miałam zamiaru siedzieć w domu. Zorganizowałam rodzince kilka atrakcji.

    Na czwartek zaplanowałam wyjazd do zoo. Ale nie takiego „normalnego” zoo, a do Safari Parku.

    Safari Park Beekse Bergen mieści się niedaleko Tilburga. Jak na Safari przystało można tam jeździć własnym samochodem pomiędzy dzikimi zwierzętami. Żyrafy, wielbłądy, zebry, bawoły, konie Przewalskiego, antylopy czy wreszcie gepardy i lwy przechadzają się swobodnie po swoim terytorium przez które przebiega trasa samochodowa. Wszystkie kotowate wylegiwały się na słońcu, bawoły i antylopy zainteresowane były głownie sobą, za to najbardziej ciekawskie były żyrafy.

    Gdy wielbłądy rozsiadły się niemal na drodze i trzeba było lawirować między nimi, to żyrafom zachciało się spacerów pomiędzy autami:

    To jedyne (dobre) zdjęcie jakie udało nam się zrobić. Do nas żyrafy już nie doszły, bo zostały rozgonione przez pracowników parku. Nasza córka była niepocieszona. 

    Zostało jej tylko inne zdjęcie z żyrafami, z rejony gdzie zoo można było zwiedzać pieszo:

    Ostatecznie stwierdziła, że i tak było SUPER!

    W piątek wybraliśmy się do Madurodam, które mieści się w Hadze. To Holandia w miniaturce. Można tam zobaczyć wszystkie ważniejsze mniej lub bardziej historyczne miejsca i budowle:
    Jest więc w Kinderdijk, jest targ sera w Alkmaar oraz Pałac Królewski w Amsterdamie, dom Anny Frank, wesołe miasteczko oraz pola tulipanów. Dla dzieci są place zabaw związane z wiatrakami oraz wodą.
    Jest i Schiphol, czyli amsterdamskie lotnisko w komplecie z halą odpraw:

    Są i pola tulipanów:

    A obok nich całe hale w których kwiaty się sortuje i pakuje do transportu na cały świat.

    Wszystko jest dokładnie takie, jak w rzeczywistości a do tego ruchome – jeżdżą pociągi, tramwaje, samochody na autostradach:

    Są też fabryki jak na przykład fabryka czekoladek Mars oraz Klompenfabriek czyli fabryka chodaków:

    I tu mała ciekawostka – w Klompenfabriek za jedyne 1€ można dostać świetną pamiątkę z Niderlandów – prawdziwe porcelanowe chodaki. A ile przy tym zabawy!

    Sami popatrzcie:
    Ogólnie spędziliśmy super dzień.
    Ale w sobotę też było super, bo nasze starsze dzieci (córka 25 i syn 22) zafundowały nam, a właściwie mężowi, który miał urodziny wypad do parku orchidei.
    Orchideeen Hoeve – bo tak się to nazywa – mieści się niedaleko miasta Emmeloord w prowincji Flevoland. Znajdują się tam farmy orchidei i innych kwitnących kwiatów doniczkowych:
    Oprócz kwiatów są tam również papugi:
    motyle:
    ryby i żółwie:
    A także kaczki, flamingi i lemury.
    Można tam wziąć ślub i zrobić sobie przepiękną sesję fotograficzną
    Ogólnie cudowne miejsce

    Wspólnie spędziliśmy 3 cudowne dni, a niedzielę spędziliśmy na regenerowaniu sił przed kolejnym tygodniem pracy.

    Tak na marginesie jeszcze dodam, że najbliższy weekend znów będzie dłuższy niż normalnie, bo Zielone Świątki w Niderlandach obchodzi się przez 2 dni, czyli w niedzielę i w poniedziałek.
    Tym razem jednak zamierzam go spędzić przed krosnem, by skończyć kolejną stronę.
    Promyczku, ja nie kuszę. U mnie są zawsze drzwi otwarte. Można wpaść na kawkę, pogaduchy a nawet wakacje 😉
    Pozdrawiam

  • Dywaniki, podkładki i tunika

    Dywaniki miałam wam pokazać już dawno. Jeszcze zanim przyjechali goście, bo dywaniki generalnie gotowe były już na Wielkanoc. No ale nie zdążyłam. Bywa.

    Żeby nie przedłużać oto dwa gotowe dywaniki do sypialni:

    Niestety zdjęcia z sypialni brak bo zwyczajnie zapomniałam go zrobić. I już nie zrobię, bo szczerze mówiąc zwyczajnie nie chce mi się teraz dreptać do sypialni na piętrze w celu zrobienia zdjęcia. A jak dziś nie napiszę tego posta, to pewnie znowu minie ze 2 tygodnie zanim się to tego zabiorę. 

    Trudno – musicie mi wierzyć na słowo, że dywaniki spełniają swą rolę i faktycznie leżą u nas w sypialni przy łóżku. 
    Jak już pisałam TUTAJ jest to jak najbardziej projekt własny inspirowany na kocyku dla niemowląt. Włóczka Drops Paris kolor nr 12. Ile jej wyszło niestety nie pamiętam.
    Idąc za ciosem i mając kolorowe resztki z Drops Paris postanowiłam dorobić sobie kilka podkładek. 
    Nie wiem czy pamiętacie, ale TUTAJ chwaliłam się, że zrobiłam sobie łapki do garnków. 
    Dla przypomnienia wyglądały tak:

    I swoje miejsce znalazły tu:

    Jako że sprawdziły się IDEALNIE zarówno jako łapki jak i podkładki pod garnki to postanowiłam zrobić sobie jeszcze kilka w różnych zestawach kolorystycznych. A że łatwo i szybko się je robi, bo to podwójny ryż to w ciągu tygodnia machnęłam takie 4.

    Dwie w odcieniach różu:

    I dwie w odcieniach zieleni:

    Miały być jeszcze niebieskie, ale ciągło mnie do nowego…

    Przeszukując stronę Dropsa znalazłam i zapisałam sobie kilka ciekawych wzorów na bluzki, tuniki i sweterki i jakiś czas temu korzystając z promocji kupiłam włóczkę na konkretne projekty.
    Tym razem przyszła mi ochota na tunikę Peach Ballet.
    Zaczęłam ją robić zaraz po świętach:

    Trochę się obawiałam tego wzoru. Niby skomplikowany nie jest bo to same prawe, narzuty, dwa oczka razem… Niby proste a o pomyłkę nie trudno.

    Po kolejnym pruciu jednak zaskoczyło i aż do samych rękawów poszło szybko. I kiedy już się wydawało, że wszystko jest na dobrej drodze okazało się, że po 1 tunika wychodzi zdecydowanie za szeroka, bo nie doszło do mnie, że pod pachami trzeba zacząć gubić oczka. A po 2 w pewnym momencie wzór mi się „rozjechał”.
    Nie chcę wydawać sądów, bo może się nie znam, ale osobiście wydaje mi się, że w schemacie jest błąd bo przestał mi się zgadzać wzór.
    Jest możliwość, że ja pomimo studiowania tego schematu ze 100 razy robiłam sama ten sam błąd. Niemniej jednak zaczęłam mieć problem i postanowiłam sama pociągnąć wzór do końca.
    Oczywiście najpierw musiałam spruć aż do pach.
    Na zdjęciu tunika przed WIELKIM pruciem:

    Gdzieś tam nad logo widać, że coś się tam zaczyna dziać nie do końca tak jak to ma być.

    Zaliczyłam kolejne 2/3 prucia i dziś tunika jest już na ukończeniu. Brakuje jednego rękawa, ale mam nadzieję, że szybko go zrobię i jeszcze tej wiosny tunikę ponoszę 😉
    To na tyle. W planie kolejna bluzeczka a może i sweter na zime dla syna – wcześniej zacznę to do zimy skończę 😉
    Kolos też się robi pomalutku. Może następny post będzie właśnie o nim.
    Serdecznie dziękuję za Wasze odwiedziny i komentarze.
    Promyk – to zapraszam, coś zorganizujemy 😉
    elakochan – też to pamiętam. Babcia od strony mamy miała jeszcze taką tarkę w łazience, a babcia od strony taty nawet taką wyżymarkę 😉 Chyba jesteśmy w podobnym wieku.
    Pozdrawiam serdecznie

  • Goście są fajni…

    Szczególnie jak już wyjadą…

    No dobra, żartowałam 😉

    Goście byli u mnie całe 14 dni. Przyjechała moja mama oaz mój brat z żoną i 6 letnią córeczką. Plus nasza 4 i trzeba powiedzieć otwarcie że na 64m2 zrobiło się całkiem tłoczno.
    Na szczęście miałam plan awaryjny w postaci kilkudniowego wyjazdu „na wczasy”.
    I tak gdy mój mąż i syn pracowali ja z Olivią i gośćmi spędziłam kilka fajnych dni na kempingu.
    Po niderlandzku nazywa się to Bungalopark albo lepiej – Vakantiepark co oznacza nic innego jak park wakacyjny.
    Mieliśmy do dyspozycji 6 osobowy domek z salonem, kuchnią, 3 sypialniami i łazienką. Też ciasno, ale nie zamierzaliśmy siedzieć w domku na 4 literach, tylko w miarę aktywnie spędzić ten czas.
    Mieszkaliśmy w jednym tych domków (różowym) z tarasem wystającym nad wodą:

    Jedliśmy regionalne przysmaki lub potrawy wykonane z regionalnych produktów. A zdjęciu Burger Rolnika z frytkami podany na talerzu w kształcie łopaty.

    W okolicy parku było mnóstwo placów zabaw i kilka zagród ze zwierzątkami, które można było głaskać, karmić i przytulać:

    Jako, że był to park tematyczny to nie mogło zabraknąć głównych bohaterów: 

    Te dwie postaci to Fien – gospodyni (rolniczka) i jej brat Teun – gospodarz (rolnik). Codziennie rano robili obchód parku i witali się z każdym napotkanym dzieckiem (i nie tylko). A popołudniami mieli występy – powitalny, taneczny, piżamaparty, na pożegnanie.

    Parę kilometrów dalej było Gospodarstwo Przygód w którym spędziliśmy cały jeden dzień. Tam dopiero dzieci miały atrakcje.

    Dzieci mogły spróbować swoich sił w dojeniu krowy (sztucznej oczywiście), można było pojeździć na kucyku, spędzić czas w zagrodzie kóz, poprzytulać owieczki, nakarmić kury, obejrzeć wnętrze ula i robić wiele wiele innych rzeczy.
    Kolejnego dnia wybraliśmy się do Kinderdijk. To jedna z piękniejszych holenderskich atrakcji na świeżym powietrzu i zarazem Światowe Dziedzictwo UNESCO:

    W chwili obecnej wiatraków jest 19, a dwa z nich można nawet zwiedzić od środka by przekonać się jak żyli i pracowali kiedyś młynarze:

    Szczególnie interesujący był ówczesny model pralko-suszarki:

    Model wciąż działający i można było spróbować własnych sił i „wyprać” a potem wyżymać tę czerwoną szmatkę.

    Jeśli kiedyś będziecie w Rotterdamie to zapraszam serdecznie do Kinderdijk.
    Przyznam szczerze, że bardzo mi się ten wyjazd spodobał. Goście byli również zachwyceni. Na szczęście nie padało, choć wielkich upałów też nie mieliśmy. Było słonecznie, ale chłodno i wietrznie
    Drugi tydzień ich odwiedzin spędziliśmy mniej aktywnie. ja niestety musiałam iść już do pracy, ale mój brat z dziećmi zaliczył jeszcze park trampolin i basen. W międzyczasie 1 maja świętowaliśmy urodziny mojego syna i do naszych 8 osób dojechała jeszcze najstarsza córka z chłopakiem… Full House 😉
    Gdy już odjechali w domu zrobiło się ciszej, a ja zostałam z górą prania. 
    Na szczęście pranie opanowane, a ja mogłam wrócić do swoich robótek. Ale to już pokażę w następnym poście, bo trochę tego jest…
    Dawno mnie tu nie było, a wiem że zaglądacie. Dziękuję Wam za to z całego serca.
    I za wasze wszystkie bez wyjątku pozostawione komentarze.
    Pozdrawiam serdecznie
  • Filiżanki i serwetki

    W styczniu pokazywałam wam motyw hafciarski, który „chodził” za mną kilkanaście lat i który w końcu doczekał się realizacji. Mowa o filiżankach, które pokazywałam TUTAJ.

    Wtedy zastanawiałyście się co takiego z nich powstanie. Najbliżej rozwiązania była Malgorzata Zoltek, która pomyślała o serwetach pod talerze, lub o ozdobach do powieszenia.

    Otóż ja wymyśliłam sobie po prostu serwetki w filiżanki:

    A tak prezentuje się całość:

    Serwetki te od razu były przeznaczone do kuchni, do mojego kawowego „kącika”, który jeszcze do niedawna (a konkretnie od środy) wyglądał tak:

    Takie sobie półeczki wymyśliłam na kawę, cukier i tym podobne specjały. Poniżej stoi ekspres Tassimo a obok niego czajnik bezprzewodowy. Takie wszystko w jednym miejscu. 

    Jak widać na załączonym obrazku wciąż wiszą serwetki z napisem „Merry Christmas” 😀
    Tak sobie te serwetki czekały na zmianę dekoracji, czyli na serwetki w filiżanki. 
    Serwetki wyhaftowałam dość szybko, ale potrzebowałam kilku spokojnych chwil na ich odpowiednie wykończenie. Potem oczywiście musiały zostać wyprane i wyprasowane.
    A potem powędrowały na półeczki.
    I teraz mój kawowy kącik prezentuje się zdecydowanie lepiej:

    I w każdej chwili można szybko zmienić dekorację i pokazać drugi model filiżanki 😀

    Kuchnię uważam za dopieszczoną. Czas na inne pomieszczenia i pokoje.
    Serwetki to nie wszystko co u mnie postało w przeciągu miesiąca, ale to już pokaże w następnym poście.
    Dziękuję za Wasze odwiedziny i komentarze, jak również za wszelkie życzenia świąteczne.
    Pozdrawiam serdecznie

  • Wielkanoc 2022

     (♥)¸.•*´¨`*•.¸(♥)(♥)¸.•*´¨`*•.¸(♥)


    Niechaj Święta Wielkiej Nocy

    Będą pełne Boskiej mocy

    Aby zdrówko dopisało

    I jajeczko smakowało!

    Niech to będzie czas uroczy:

    Życzę miłej Wielkiej Nocy!

    (♥)¸.•*´¨`*•.¸(♥)(♥)¸.•*´¨`*•.¸(♥)

  • "Drutowy" projekt własny

    Powoli dopieszczam swój dom „wyrobami własnymi” – jak to określił mój mąż. Na ścianach wiszą (niektóre) moje hafty, w pokoju córki na podłodze króluje tęczowy dywan zrobiony na drutach, w kuchennej szufladzie chowają się podkładki pod gorące garnki, używane czasem jako łapki. Swoją drogą są w tym świetne i już wiem, że powstanie ich jeszcze kilka, w innych kombinacjach kolorystycznych.

    Do kuchni przeznaczone są też wspomniane parę postów temu haftowane filiżanki, które wciąż jeszcze się robią. W zasadzie są już wyhaftowane, trzeba tylko obszyć materiał, a do tego potrzebuję maszyny do szycia i kilku spokojnych godzin. Krawcowa ze mnie żadna, więc nawet na zwykłe obszycie materiału potrzebuję niczym nie zakłóconego czasu…

    Rok temu zrobiliśmy remont sypialni. Było usuwanie ścianki wnękowej, malowanie sufitu, tapetowanie ścian i kładzenie paneli. Miały być jeszcze listwy styropianowe na sufit i listwy przypodłogowe, ale zabrakło czasu i funduszy. Tzn. fundusze zostały przekierowane na inne „rewiry”. No, ale doczekałam się listew i jednych i drugich. Przy okazji nawet pojawiła się mała biblioteczka. Czyli można powiedzieć, że sypialnie skończona.

    Zachciało mi się ją udekorować jakimiś własnoręcznie zrobionym pracami, bo akurat tam, nie mam jeszcze nic „swojego”. Wprawdzie w przyszłości planuję tam powiesić mój Widok z Okna, ale to jeszcze potrwa.

    Wymyśliłam więc, że wydziergam sobie na drutach dywaniki. Koniecznie soczyście czerwone i koniecznie w serduszka. 

    Czerwone, bo jedna ze ścian (za zagłówkiem łóżka) ma taki właśnie kolor, a serduszka? No cóż, w końcu to jednak sypialnia małżeńska. Serduszka jak najbardziej w temacie 😉

    Przekopałam się przez czeluści internetu. Serduszka wszędzie. Wszędzie jednak na szydełku. W końcu na Pinterest znalazłam coś na druty:

    To było to. Tzn ten wzór. Bo przecież nie chciałam kocyka a dywanik. Pinterest przekierował mnie na stronę. Przeraziłam się, bo opis był po angielsku, a ja niestety nie znam anglojęzycznych oznaczeń hafciarskich. Na szczęście kiedyś trafiłam na tłumaczenie „z angielskiego na nasze” i dzięki temu jakoś wzór rozgryzłam.

    Własnoręcznie narysowany projekt (tylko się nie śmiać!) wygląda tak:

    Cóż, nie każdy jest projektantem…

    Projekt jak widać mocno roboczy i wybitnie poglądowy. Brakuje na nim jeszcze jednego rzędu, ale to wynik lenistwa/braku czasu (niepotrzebne skreślić).
    Opis za to jest bardziej „profesjonalny”:

    Rządek po rządku rozpisane jak trzeba. Niestety z braku czasu/lenistwa/pośpiechu rozpisany jest tylko jedna sekwencja serduszek. Drugą zrobiłam czytając schemat tak, żeby serduszka wychodziły na przemian, odwrotnie do tych już zrobionych.

    Dobra, wiem że piszę odrobinę chaotycznie, ale mam nadzieję, że rozumiecie (przynajmniej trochę) o co mi chodzi…
    Wracając do schematu to postanowiłam robić nawet próbkę, żeby wiedzieć czy dobrze policzyłam oczka i rzędy. Czy to co rozpisane na kartce faktycznie da mi serduszko.
    I dało:

    Niewiele widać w tym świetle, ale tam faktycznie jest serduszko…

    Dywanik jest już na ukończeniu, wkrótce powstanie drugi.
    I wtedy się wam pochwalę. Obiecuję.
    Dziękuję za Wasze odwiedziny na moim skromnym blogu. I za wszystkie pozostawione komentarze.
    elakochan – na szczęście na nie musiałam tego rowerka kupować, a jedynie wynająć. Ale przyznam, że cena wypożyczenia na godzinę też jest „odpowiednia” 😉
    Promyk – rower bomba, szczególnie dla rodzinki. Za pomponiki też sama się podziwiam 😉
    Małgorzata Zoltek, Poplątana – dziękuję bardzo

  • "Wielkie" wyjście

    Moje najnowsze dzieło pod tytułem chusta Valley Girl zaliczyło swoje pierwsze wielkie wyjście. Trochę potrwało zanim po raz pierwszy mogłam się nią publicznie pochwalić…

    Pokazywałam etapy jej powstawania i wykończenia. A gdy już udało się przyszyć ostatni pomponik i pochować wszystkie nitki nadszedł dzień wielkiego prania i blokowania:

    Do blokowania posłużył stary materac. 

    I jeszcze zbliżenie na pomponiki:

    I tak się trochę zastanawiam, czy „odrobinę” nie przesadziłam z tym blokowaniem, bo chusta wyszła OGROMNA:

    Miało być zdjęcie na modelce, czyli na mnie, ale niestety z domowników obecna była tylko 9 letnie córka i zdjęcia nie nadawały się do publikacji. 
    Musiałam zamotać ją na wieszaku. Przy okazji kolor wyszedł przekłamany:

    No, ale dobrze – chusta skończona, wyprana, zblokowana i wysuszona więc chyba nie może „siedzieć” w szafie…

    Skorzystałam z okazji weekendowego wypadu do miejscowości Emmen i zabrałam chustę ze sobą. Tam zamotałam się w nią i wyszłam pokazać się światu:

    I to w zasadzie zdjęcie jedyne i jak na razie ostatnie jakie zaliczyłam w tej chuście. 

    Nie dość, że wyprawa bym „automobilem” na zdjęciu była dość męcząca, bo jeszcze temperatura na zewnątrz dość szybko wzrosła do 10 stopni Celsjusza. Chusta choć zdecydowanie wygląda na cienką i delikatną okazała się świetnym ocieplaczem i po 30 minutach czułam się jak z saunie…
    Dlatego szybko ją zdjęłam i resztę wypadu musiała spędzić w szafie.
    A gdyby ktoś pytał, to powyższy kadr pochodzi z tego zdjęcia:

    Przedstawiam rower rodzinny, 3-osobowy do aktywnego spędzania czasu na urlopie 😉

    Najwięcej radochy miała oczywiście córka 😀
    Tak na marginesie to jeszcze się powiem, że korzystając z okazji wyciągnięcia materaca ze strychu wzięłam się na poważnie za blokowanie chust.
    Po Valley Girl wyprałam i zblokowałam Virusa, którego parę lat temu dostałam w zamian za wyhaftowaną metryczkę (post TUTAJ):

    Ta chusta służy mi tej zimy jako otulacz w weekendy, gdy uda mi się usiąść do krosna. Sprawdza się idealnie.

    W najbliższych dniach mam zamiar jeszcze wyprać z zblokować mój szal Snoweko. Dawno już się chwaliłam (TUTAJ), że go ukończyłam, i nawet wyprałam i zblokowałam. Potem jednak zdecydowałam się go przedłużyć i od tego momentu leży w szafie. Tak naprawdę to jeszcze nie miał swojego wielkiego wyjścia, więc chyba czas to nadrobić…

    Dziękuję za Wasze odwiedziny na moim blogu i za Wasze komentarze
    elakochan – mój kolos też swoje odleżał, a i teraz nie mam dla niego tyle czasu ile bym chciała
    Pozdrawiam serdecznie

  • Po stawie pływa i kaczka się nazywa

    Może to trochę dziwny tekst na temat posta, ale wszystko wam objaśnię dalej.

    Dziś będzie o kolosie. 

    Pokazywałam go trochę ponad miesiąc temu i do dziś sporo przybyło. 

    Co niedzielę sobie siedzę i dłubię, choć nie zawsze tyle ile bym chciała. I tak o ile przez pierwsze dwie niedziele przybyło niewiele, to tydzień temu już całkiem sporo. 

    Aplikacja pokazała, że w niedzielę postawiłam 1204 krzyżyki i obraz prezentował się tak:

    Przy okazji zdecydowałam się na małą zmianę na krośnie. Musiałam przestawić sortery do igieł. Wcześniej wyglądało to tak:

    Jak widzicie tablet jest tak powieszony, że zastawia mi widok na niektóre igły. Miałam też problem z sięgnięciem po konkretne kolory, bo nie widziałam co biorę.

    Teraz wygląda to tak: 

    I teraz jest zdecydowanie wygodniej…

    Dziś przybyło też dosyć dużo krzyżyków, bo aż całe 1088 i tym samym udało mi się prawie skończyć kolejną stronę:

    Prawie, bo do całej strony brakuje dosłownie kilku krzyżyków:

    Strony zobrazowane są przy pomocy pomarańczowych przerywanych linii.

    A tak prezentuje się na apce to, co już za mną:

    Zapytacie – a gdzie tytułowa kaczka?

    No jak to gdzie? Pływa po stawie, o tu w tym miejscu:
    Może na kanwie jeszcze jej tak dokładnie nie widać, ale na apce już tak. I to jest właśnie magia pikselozy. Nikt z nas nie lubi pojedynczych krzyżyków, większość z nas chętnie by je zastąpiła innym kolorem. Ale dopiero po fakcie, z odległości widać piękno tego obrazu…
    Teraz jeszcze się wam przyznam, że po 4 latach w końcu poszłam zmienić okulary na mocniejsze. Miałam możliwość przetestowania okularów zmiennoogniskowych. O ile czytał się dobrze, a haftowało jeszcze lepiej to niestety stwierdziłam że to nie są okulary dla mnie i poszłam je po wymienić na takie normalne. Ja wiem, że to może tylko kwestia przyzwyczajenia, ale po tygodniu noszenia miałam ich serdecznie dość. 
    Teraz mam 2 pary okularów. Jedne do normalnego funkcjonowania a drugie specjalne do czytania i robótek ręcznych. I choć muszę pamiętać o zmianie okularów jeśli muszę czytać lub haftować, ale wiem, że w normalnych okularach wystarczy spojrzeć w bok/górę/dół bez przekręcania głowy….
    Dziękuję za odwiedziny na moim blogu i Wasze komentarze.
    Meri – na szczęście mój kot nie interesuje się pomponami (jeszcze) i skarpetkami 😀
    Pozdrawiam serdecznie

  • Pomponiki

    Ostatnio mi jakoś nie po drodze z robótkami. Nie, żebym nic kompletnie nie robiła, bo coś tam jednak przybywa, ale raczej mizernie. Jak tylko przysiądę do haftu to coś się dzieje – a to zadzwoni telefon, a to kurier z paczką zapuka, a to dziecię woła „mamo pomóż”. 

    Filiżanek w zamyśle miało być sztuk 6 i miałam je skończyć przed 1 lutego. Tymczasem stan na dziś to prawie 4. Prawie, bo w jednej brakuje kilkunastu krzyżyków. 

    W kolosie w ciągu 2 tygodniu przybyło niecałe 1000 krzyżyków. Nie ma się czym chwalić.

    Wybitnie było mi ostatnio z haftem nie po drodze. 

    Ale jak już wspomniałam na początku posta coś tam jednak powstało. Tyle, że nie w temacie haftu.

    Pamiętacie może jeszcze, że we wrześniu ubiegłego roku w TYM poście chwaliłam się ukończoną chustą? Kto nie pamięta lub chce sobie przypomnieć to wyżej jest link.

    Chusta początkowo nie dawała się ogarnąć, ale potem poleciało jak z bicza strzelił. Do kompletnego ukończenia brakowało jeszcze pomponów.

    I tu miałam OGROMNE obawy. Pomponów, a raczej pomponików o średnicy 5cm miało być aż 23 sztuki i trochę to przerastało moje możliwości. Nie miałam pomysłu, w jaki sposób zrobić tyle pomponików i nie zwariować…

    Przejrzałam internety w poszukiwaniu inspiracji i oczywiście się nie zawiodłam. 

    Zakupiłam sobie „przyrząd do robienia pomponów”, czyli takie oto ustrojstwo:

    Do tego znalazłam świetny filmik na YT jak tego używać i poleciało.

    Moje pomponiki mają 5,5 cm średnicy, bo tyle ma to czerwone, najmniejsze kółeczko. W dwa popołudnia powstała cała masa puchatych kuleczek:

    Na początku po prostu je robiłam o odkładałam, ale potem zaczęłam je od razu przyszywać do chusty:

    Pompony ponaszywane są wzdłuż jednego z krótszych boków w miejscu rzędów ażurowych. Po jednym pomponie przyszyłam też na początku i końcu tego boku. Potem stwierdziłam, że to za mało i dorobiłam jeszcze jednego pomponika i przyszyłam go do 3 rogu chusty.

    Tak więc moja chusta jest odrobinę inna niż ta na stronie Dropsa – moja ma 24 pomponiki 😉
    Po przyszyciu wszystkich pomponików przeżyłam chwilę grozy, bo okazało się, że w jednym miejscu ostatniego rzędu puściła nitka i że za moment wszystko może się spruć! 
    Na szczęście udało mi się w porę to wyłapać i naprawić.
    A tyle mi zostało z włóczki użytej na chustę:

    To u góry to Drops Kid-Silk kolor nr 18 zielone jabłuszko (zakupione 125g), a to poniżej to Drops Baby Alpaca Silk kolor 7820 zielony (zakupione 300g)..

    Obie włóczki rewelacyjne.
    Teraz muszę znaleźć czas na pochowanie wszystkich nie potrzebnych nitek oraz na wypranie i zblokowanie chusty.
    Jak już tego dokonam, to się Wam niezwłocznie pochwalę 😉
    Kochane moje dziękuję Wam za odwiedziny i pozostawione komentarze.
    Promyk – miałam go zawiesić w sypialni, ale po Twoim komentarzu stwierdzam, że tam to tylko ja go będę oglądać… Chyba jeszcze przemyślę tę sprawę 😉
    Sylwia Murzynowska – ja też miałam takie plany, ale z tymi weekendami też nie zawsze wychodzi. W soboty rzadko kiedy mam czas na dłuższe przesiadywanie nad haftem, bo jak nie zakupy to sprzątanie czy wyjazd z dzieckiem do polskiej szkoły. Bardziej już te niedziele, o ile nie ma niespodziewanych gości 😉
    Anna Myślak – nie chodzi o wyścigi, ale po prostu chciałabym go już mieć na ścianie i haftować następny 😉
    Malgorzata Zoltek – ja wszystko haftuję w ten sposób – każdą metryczkę, każdy motyw samplera. Tak już mam, że haft trzymam bokiem a schemat prosto 😀