Home

  • Niedziele haftowanie

    Dziś będzie o kolosie.

    Rośnie sobie powoli, bo mam na niego mało czasu. 

    W ciągu tygodnia nie mam jak wyciągnąć dużego krosna na środek salonu, a niestety nie dysponuję innym miejscem na spokojne i swobodne haftowanie. Tak więc pozostają niedziele…

    Niestety ostatnio i niektóre niedziele były zajęte, bo albo Olivia miała zawody jeździeckie, a to nam zachciało się na cały weekend do Limburgii, albo mieliśmy gości – przyjechała w odwiedziny starsza córka z chłopakiem.

    Ale w wolne niedziele, takie naprawdę wolne, kiedy nie trzeba było stać przy garach i obsługiwać rodzinkę czy wychodzić z domu w różnym celu coś tam jeszcze powstało:

    55.

    56.

    57.

    58.

    Tak średnio udawało mi się postawić około 1000 krzyżyków. W jedną niedzielę było więcej, w drugą mniej. Ale postęp jest znaczący.

    Teraz przez kilka niedzieli będę miała więcej czasu na haft, więc postęp powinien być większy. Przynajmniej taką mam nadzieję.

    Ale w momencie gdy nie miałam czasu na haft też się nie nudziłam.

    Córka z chłopakiem spędzili tydzień wakacji w Tunezji i przywieźli nam skromne prezenty. Ja dostałam to co lubię najbardziej:20220925_200107

    20220925_200254

    Świecznik na tealighty z podobizną wielbłąda i napisem „Tunisia”.

    Jakby tego było mało (a tego ZAWSZE jest mało) dokupiłam sobie w Limburgii kolejne 3 wraz z podstawką:

    20221024_144338

    Uwielbiam takie klimaty….

    I jeszcze się pochwalę moją zawodniczką:

    Pierwsze zawody na koniu Pony Shetland o imieniu PIP:

    20221002_111029

    Konik trochę uparty, chodzący swoimi ścieżkami, ale mojej zawodniczce udało się go okiełznać i zdobyła 1 miejsce:

    IMG_20221002_133247_082

    Dziś były kolejne zawody, tym razem Olivia jechała na koniku o imieniu Robin’s Telor:

    20221106_133834

    Niestety nie udało jej się zdobyć podium, ale i tak jestem z niej dumna.

    Dziekuję za odwiedziny i za wszelakie komentarze. Pozdrawiam serdecznie

     

  • Na rocznicę ślubu

    Jakiś miesiąc temu dostaliśmy zaproszenie od naszych sąsiadów na barbecue, czyli po naszemu na grilla. Okazja do spotkania okazała się podwójna, a nawet powiedziałabym że potrójna.

    W listopadzie nasi sąsiedzi świętować będą swoją 25 rocznicę ślubu. Do tego kilka dni wcześniej sąsiadka skończy 50 lat.

    Trzecia okazja do świętowania to fakt, że nasz sąsiad w końcu skończył remont swojego domu. Chciał się po prostu pochwalić 😉

    Holendrzy lubią się spotykać, lubią organizować przyjęcia czy to urodzinowe czy z innej okazji, ale nie koniecznie w tym samym stylu co my – Polacy. U  nas urodziny, rocznica ślubu czy każda inna impreza to zasada „zastaw się a postaw się”. Robimy bigosy, sałatki, ciasta… Tymczasem Holendrzy bardzo często organizują właśnie barbecue – jakieś kiełbaski lub mięso, hamburgery do tego przystawki, jakiś chlebek i obowiązkowo ogólnodostępne piwo i wino. Wszystko najlepiej we własnym ogródku, w formie szwedzkiego stołu, na papierowych (kiedyś plastikowych) talerzykach.

    Pani domu nie lata zziajana a kuchni do salonu pilnując czy komuś czegoś nie brakuje, za to ma czas, by porozmawiać z gośćmi. Pan domu nie musi pilnować czy goście mają pełne kieliszki, nie musi przepijać do gości. Każdy z odwiedzających pije co chce i w ilości jakiej chce, a pan domu ma czas oprowadzić ich po swoim królestwie.

    Nie lubię chodzić z pustymi rękami, muszę mieć jakiś nawet skromny prezent. A tu miałam jeszcze dylemat, bo dwie imprezy razem…

    Przypominało mi się, że kiedyś haftowałam pamiątkę ślubną, która niestety nigdy nie została spersonalizowana, a tym bardziej wręczona. O tym hafciku pisałam TUTAJ

    Powstał bardzo szybko, ale niestety wtedy nie został skończony. W sumie to już nawet nie pamiętam dlaczego nie dotarliśmy wtedy do tych znajomych. Później oni wrócili na stałe do Polski i nie było już okazji do spotkania. A gdy się spotkaliśmy w 20021 to nie było już sensu wręczać im tej pamiątki.

    Teraz doszłam do wniosku, że ten haft nada się idealnie jako pamiątka ślubna dla moich sąsiadów.

    Tak wyglądał haft gdy go w 2017 roku „na chwilę” odłożyłam na bok:

    5.

    A tak gdy wyhaftowałam wszystkie napisy:

    20221027_153910

    Ten napis w środku głosi „25 lat małżeństwa”

    Haft moczył się w wodzie z płynem do prania całą noc żeby sprać stary ołówek, ale na szczęście udało się. Na koniec kanwa powędrowała do pralki z delikatnym praniem, ale tylko na samo płukanie i odwirowanie. Potem tylko prasowanie i dopasowywanie do ramki, którą jakimś cudem miałam już w domu:

    20221028_170231

    Przyznam się bez bicia, że prasowanie i oprawa obrazka dokonała się w piątek, jakieś 2 godziny przed imprezą…

    Nie ma to jak zdążyć na czas 😉

    Prezent się podobał, a to najważniejsze. A ja się cieszę, że udało mi się jakoś zagospodarować haft, który przeleżał w szafce ponad 5 lat….

     

     

  • Kanwa szpitalno-wyjazdowa

    Zdarzyło się już kilka razy, że haftowałam coś w szpitalu. Na szczęście nie ja byłam pacjentką. Ale jak się czeka na kogoś leżącego na bloku operacyjnym to czas się dłuży. Na to najlepszy jest hafcik.

    Tym razem też tak miało być. We wtorek 4 października mój mąż miał operację usunięcia przetoki pod prawą pachą. Zapowiadało się na długą operację, a mnie nie opłacało się wracać do domu. 

    Zaopatrzona więc z schemat, kanwę i wszystkie potrzebne akcesoria pojechałam z mężem do szpitala. 

    Niestety w szpitalach wciąż panują covidowe obostrzenia. Wprawdzie wpuszczona zostałam do sali segregacji oraz na salę operacyjną w charakterze tłumacza (ubrana od stóp do głów w specjalny kombinezon plus czepek na włosy i maseczka na usta), to na oddział gdzie mąż miał trafić po zabiegu już wejść nie mogłam.

    Musiałam czekać na korytarzu aż mąż się wybudzi z narkozy w sali pooperacyjnej i zostanie przewieziony na piętro do sali w której miał oczekiwać na wypis.

    Nie będę wam w tym miejscu tłumaczyć jak działa holenderska służba zdrowia, powiem tylko, że działa dobrze. Nie narzekałam więc tylko czekałam grzecznie na korytarzu, na krzesełku…

    Haftować niestety nie było jak, więc moja kanwa wróciła do domu w stanie nienaruszonym:

    20221008_180328

    Kolejna okazja do haftu (tego haftu) nadarzyła się w miniony weekend.

    Miałam zarezerwowany wyjazd do Limburgii – holenderskiej prowincji. Mieszkaliśmy w parku wakacyjnym Limburgse Peel, w 4 osobowym domku niemal w środku lasu:

    1.

    Okolica cudowna – las, jezioro, cisza wkoło:

    2

    Spędziliśmy super 3 dni w środku lasu ale jednocześnie wśród ponad 800 domków pełnych ludzi. O dziwo, wszędzie panowała cisza. Od czasu do czasu słychać było śmiech dzieci czy szczekanie psów. Ale można było odnieść wrażenie, że mieszkamy w głuszy.

    W parku jest subtropikalny basen, place zabaw dla dzieci, mini golf, paintball, kręgle. Oprócz tego restauracja z pysznym jedzeniem, mini-market, sklep z pamiątkami.

    I tak pomiędzy spacerami po lesie, głaskaniem zwierzątek i jedzeniem pyszności znalazłam czas na haft:

    3.

    5.

    6.

    20221023_121556

    Nie powiem, żeby było całkiem wygodnie tak siedzieć, ale… miałam to co najważniejsze – haft, dobre światło nad głową, laptop z ulubionym serialem. I czas, czas wolny. Czego chcieć więcej?

    W pierwszym dniu udało mi się wyhaftować tyle:

    20221023_012121

    I w tym momencie już wiadomo, co jest haftowane. 

    Nieśmiertelny i ulubiony przeze mnie motyw Home Sweet Home.

    Będzie prezent dla znajomych, którzy wkrótce otrzymają klucze do nowego apartamentu.

    Dzień drugi spędziliśmy na basenie, ale też znalazłam czas i udało mi się zacząć kolejne literki:

    20221023_234147

    Na więcej czasu wolnego już zabrakło (i nici tradycyjnie też), więc haft wrócił do domu w takim właśnie stanie i chwilowo powędrował do szuflady. 

    Teraz mam inny hafcik do zrobienia na szybko. Postaram się go wkrótce pokazać.

     

    Dziękuję Wam za podniesienie mnie na duchu w sprawie sweterków. Nie poddałam się, robi się kolejny.

    Pozdrawiam serdecznie

     

  • Chyba jednak nie umiem….

    Gdy byłam jeszcze w szkole podstawowej, czyli jakieś lata świetlne temu, uczyłam się w szkole robić na drutach i na szydełku. Niezbyt mi to wychodziło, o zawsze robiłam za ściśle. Niemniej druty i szydełko fascynowały mnie bardzo.

    Pociągał mnie też haft krzyżykowy i to właśnie jemu byłam wierna przez lata.

    Zafascynowanie drutami jednak nie minęło i dlatego ostatnio więcej tu dziergadełek niż haftów.

    Doszłam jednak do wniosku, że chyba jednak nie umiem robić na drutach, bo coś ostatnio mi nie wychodzi…

    Jeszcze przed wakacjami zaczęłam robić sobie letni sweterek:

    20220705_200715

    Miało być szybko, łatwo i przyjemnie. Miałam w nim jechać na wakacje… Niestety nie wyrobiłam się w czasie. Dzień przed wyjazdem sweterek wyglądał tak:

    20220715_193839

    Postanowiłam wziąć go ze sobą i skończyć w wolnych chwilach przy kawie.

    Udało mi się podziergać troszkę w górach, w pensjonacie U Jancoka siedząc na balkonie z kawą:

    20220721_204454Sweterek skończyłam podczas urlopu, udało mi się nawet zacząć następny. Jednak po powrocie do domu okazało się, że coś z nim jest nie tak:

    20220905_160147

    Wyprałam, wysuszyłam, nawet poszłam w nim do sklepu, ale coś cały czas było nie tak:

    20220905_160156Z biegiem czasu (czytaj – przy kolejnej robótce) doszłam do tego, co jest w tym sweterku nie tak. Otóż źle dodawałam oczka na reglan i podkrój pachy wyszedł za nisko:

    20220912_095858

    Na zdjęciu porównanie do sukienki Vanilla Summer którą chwaliłam się TU.

    Widać dużą różnicę, która wynikłą z niezrozumienia opisu sposobu dodawania oczek na reglan.

    Niestety sweterek do sprucia, a szkoda, bo bardzo fajnie się go robiło.

    Wzór wzięty ze strony Drops Design – Petronella Top. Włóczka Drops Muskat, kolor 20 miętowy jasny

    Jak już pisałam powyżej, w czasie wakacji udało mi się zacząć drugi letni sweterek:

    20220803_155555Zaczęłam go jeszcze będąc na wakacjach, ale niestety z przyczyn technicznych, nie dane mi go było dokończyć. Skończyło się nabraniem oczek i przerobieniem dwóch ściągaczy francuskich. Dalej robić nie mogłam, bo udało mi się złamać jeden z drutów…. Próbowałam zmienić żyłkę na dłuższą i niestety drut nr 3 złamał mi się w pół…

    Potem okazało się, że znowu coś robię nie tak…. Na początku nie wychodził i wzór a potem nie zgadzała mi się ilość oczek na rękawach. Prułam i prułam, aż w końcu olśniło mnie co robię nie tak….

    Te nieszczęsne oczka na reglan…

    W opisach obu sweterków jest informacja, by dodawać oczka na reglan co dwa okrążenia. Dla mnie to musi być łopatologicznie napisane, że w każdym drugim okrążeniu. Nie wiem czemu wyszłam z założenia, że trzeba przerobić dwa okrążenia i oczka dodać w trzecim….

    Przyznam się, że nie chciało mi się kolejny raz pruć tego sweterka, zredukowałam więc odpowiednio oczka na rękawach, dzięki czemu podkrój pachy wyszedł w miarę normalnie:

    20220815_200045

    Tak prezentuje się gotowy sweterek:

    20221008_180425

    Ten jest jeszcze nie wyprany. Najpierw był brak czasu (i chęci) a teraz doszłam do wniosku, że do lata daleko…

    Poza tym nie jestem do końca przekonana, czy nie spruję dołu, bo coś  i tam wizualnie nie gra…

    Sweterek to Catch de Wind ze strony Drops Design, włóczka Drops Safran, kolor 18 ecru.

    Jako że przed wakacjami nakupiłam włóczki w promocji to dwa dni temu skończyłam kolejny sweterek…

    Tym razem plan był ambitniejszy, bo miał być bliźniak – top bez rękawów i sweterek rozpinany.

    Generalnie myślałam, że na tym wzorze polegnę. Bo mimo tego, że wzór banalny, to dodawanie oczek an reglan było masakrą. Dwa oczka w tym jedno z nitki poprzecznej nijak nie chciało wyglądać estetycznie. Do tego jeszcze podwyższenie tyłu….

    Po 6 czy 7 pruciu do zera postanowiłam że pogłówkuję trochę, pokombinuję i zrobię to po swojemu. I dopiero wtedy poszło niemal jak z płatka:

    20221008_180535

    Ale tak się temu sweterkowi przyglądam i wciąż nie jestem do końca przekonana, że wyszło tak, jak powinno….

    Jakiś rozlazły ten sweterek mi się wydaje. Podobnie jak ten poprzedni…. I znów coś nie gra z wykończeniem….

    Oba mierzyłam i ogólnie wyglądają fajnie. Ale na modelkach zupełnie inaczej….

    Nie wiem co zrobić, ale chyba najpierw je oba wypiorę i potem zobaczę czy to coś pomogło i będę decydować co dalej…

    Sweterek nazywa się Orange Dream Top i pochodzi oczywiście z Drops Design. Włóczka to Drops Safran, kolor 28 pomarańczowy.

    Mam tyle planów na kolejne dziergadełka, ale waham się…. Czy na pewno robię dobrze? Czy to nie jest tylko strata czasu i włóczki….

    Dziękuję Wam za odwiedziny i pozostawione komentarze. Chwilowo nadal nie mam czasu na Haed-a, ale faktycznie może w jesienne/zimowe weekendy uda mi się podgonić ten haft.

    Oczywiście pod warunkiem, że nie zacznę następnego 😉

    A z tym to nigdy nic nie wiadomo.

    Pozdrawiam

  • Powrót do HAED-a

    Ostatnio trochę „zakopałam się” we włóczkach, drutach i schematach. Coś zrobiłam, coś sprułam, coś mi wyszło a coś nie za bardzo… Dopóki słoneczko świeciło na dworze żal mi było siedzieć w domu, a krosna no ogród wystawić nie mogłam. 

    Zatęskniłam jednak za haftem i korzystając z jednej chłodnej i leniwej niedzieli wyciągnęłam krosno z kolosem.

    Ostatnio mój haft wyglądał tak:

    53.

    Jakieś zielenie, jakieś niebieskości, białe na białym… To ostatnie – białe na białym jakoś nie zachęcało do dalszej pracy, ale zawzięłam się i udało mi się w ciągu tej niedzieli zrobić ponad 1000 krzyżyków. 

    Następne dwa dni również spędziłam przy krośnie, bo Olivia się przeziębiła i siedziałyśmy obie w domu. Moge powiedzieć, że dzięki temu przybyło kolejne 1500 krzyżyków.

    Na dzień dzisiejszy mój kolos wygląda tak:

    20220913_163715

    Troszeczkę brakuje do końca strony, ale nie było już czasu na haft, dziecku się polepszyło i trzeba było wrócić do rzeczywistości, czyli do szkoły i pracy. 

    Niestety następne weekendy zapowiadają się raczej wyjazdowo, więc haft znów pójdzie w odstawkę. 

    Żałuję, że nie mam na tyle miejsca by nie musieć odstawiać go do kąta, ale niestety chwilowo nic innego nie da się wymyśleć…

    Za to nadal próbuję się wyplątać w włóczki… 

    A może właśnie powinnam się jakoś w nią zaplątać i zrobić coś do końca, co się będzie nadawało do użytku…

    Pozdrawiam wszystkich

  • Sweterek „na wyrost”

    Na stronie Drops Design znalazłam zdjęcie fajnego sweterka dla dziewczynki:

    24c-2Przestudiowałam wzór i stwierdziłam, że to łatwizna. No bo co może być trudnego w zrobieniu sweterka w paski na dodatek od góry i to wyłącznie ściągaczem francuskim i dżersejem?

    Jedynym problemem może być fakt, że sweterek ma być rozpinamy… Znowu przestudiowałam wzór i spróbowałam na próbce zrobić plisę i dziurkę na guzik. Poszło wyjątkowo łatwo, więc zaczęłam przeszukiwać zapasy włóczki. Okazało się, że włóczki Drops Paris mam wystarczająco dużo.

    Pokazałam wzór córce i razem z tego co miałam w zapasach dobrałyśmy odpowiednie kolory.

    Przyznam, że córce bardzo spodobał się pomysł takiego sweterka. Zadała tylko pytanie, czy da się zrobić kieszenie..

    No to mi dała zagwozdkę… Bo przecież da się zrobić kieszenie. I wrabiane i naszywane… Tylko trzeba wiedzieć jak….

    Znowu przetrzepałam stronę Dropsa i znalazłam fajny opis robienia wpuszczanych kieszeni. Musiałam tylko zdecydować z jakiego koloru je zrobić, a gdy już zdecydowałam to od razu zrobiłam dwa kawałki na kieszenie:20220611_154820

    Możecie nie wierzyć, ale to NIE jest kolor różowy. To Drops Paris nr 31 – średni fiolet. Zdjęcie zrobione w słoneczny dzień na ogródku pod parasolem…

    Ale wracając do sweterka zabrałam się ochoczo do pracy. Zawsze staram się trzymać rozmiarów Dropsa ale nie zawsze mi to wychodzi. Tzn. robię próbki, ale i tak mi to nic nie daje. Próbki nigdy nie wychodzą takie jak powinny, tzn w centymetrach. Zmieniałam już druty na mniejsze/większe a i tak nie wychodzi wg rozmiaru…

    Córka na początku nie chciała pozować od zdjęć i dlatego pierwsze jakie mam to sweterek niemal na ukończeniu:

    20220618_133322I już wiedziałam, że wyjdzie za duży. Dużo za duży.

    Moja córka jednak stwierdziła, że to nieważne, że ona chce taki właśnie sweterek, że mam nie pruć i nie zaczynać od nowa.

    No to zrobiłam do końca:

    20220703_151901

    Środek sweterka wygląda tak:20220703_151939

    A tak wygląda sweterek na modelce:

    20220703_152058

    Widać jak wszystko wisi, szczególnie, że jeszcze nie ma guzików…

    Wystarczyło jednak, że córka włożyła ręce do kieszeni i sweterek od razu prezentuje się lepiej:

    20220703_152134

    Niestety lepiej nie oznacza idealnie….

    Pocieszam się faktem, że owszem – sweterek wyszedł za duży, ale córka w końcu przecież urośnie i sweterek zacznie pasować…

    Poza tym trzeba go jeszcze wykończyć – przymocować patki kieszeni żeby nie były luźne, przyszyć guzkiki i przede wszystkim wyprać i odrobine zblokować.

    No ale pojechałam na wakacje i nie było czasu na takie rzeczy 😀

    Trzeba to będzie jednak zrobić, bo córka dopytuje się o sweterek….

    Sweterek nazywa się Candy Bar Jacket, wzór do pobrania TUTAJ. Użyta przeze mnie włóczka to oczywiście Drops Paris w kolorach:

    • 01 – morela,
    • 19 – jasnożółty,
    • 62 – zielona szałwia,
    • 31 – średni fiolet

    Pomimo tego, że sweterek wyszedł tak bardzo „na wyrost” to jestem z siebie zadowolona. Plisa z guzikami i wpuszczane kieszenie w jednym projekcie – nie spodziewałam się ze mi się to uda 😉

    Pozdrawiam serdecznie

  • Wspomnienia z wakacji

    Na początek witam wszystkich, którzy zdołali tutaj dotrzeć. Witam w moim nowym miejscu w sieci. Jak widzicie jednak zdecydowałam się zmienić platformę blogową. Nie znam jeszcze tak dobrze WordPress, ale mam nadzieję, że będzie dobrze, a nawet lepiej. Teraz uczę się go obsługiwać, ale trochę opornie idzie.
    Wczoraj zaczęłam pisać post ale doszłam do wniosku ze robię coś nie tak i dziś go skasowałam i zaczynam o nowa. Życzcie mi powodzenia ;)

    Dobra, ale miało być o wakacjach...

    W tym roku byliśmy w Polsce 3 tygodnie.
    Na początek wybraliśmy się do Bukowiny Tatrzańskiej, do pensjonatu "U Jancoka":
    20220724_193226
    Zapytacie dlaczego tam? Otóż mój małżonek jest wielkim fanem programu "Górale".
    I gdzieś w pierwszych odcinkach brała udział pani Janina Rzepka wraz z rodziną. Pani Janina to pierwsza w Polsce i jak dotychczas jedyna licencjonowana kobieta baca. Można o niej przeczytać między innymi TUTAJ.
    Nam udało się spotkać ją osobiście na bacówce i nawet zrobić sobie z nią fotkę:
    20220723_165504W tym roku nie chodziliśmy po górach, bo po pierwsze mało znałam te okolice, a po drugie trochę obawiałam się że nie dam rady kondycyjnie. Starość nie radość jak to mówią.
    Skorzystaliśmy jednak z okazji, że dokoła pełno było firm oferujących całą masę atrakcji.
    Z firmą o wdzięcznej nazwie "U Trabanta" wybraliśmy się na spływ przełomem Dunajca:
    1.Widoki zapierały dech w piersiach:
    20220721_115846W drodze powrotnej zwiedziliśmy Zalew Czorsztyński i zaporę:
    3.Szkoda tylko, że nie udało nam się zwiedzić Zamku w Niedzicy - zbyt mało czasu i zbyt dużo ludzi.
    Zwiedziliśmy za to drewniany XV wieczny zabytkowy kościół w Dębnie:
    4.Ciekawostką jest fakt, że kościół ten zbudowany został bez użycia gwoździ a wnętrze zachowało się do dnia dzisiejszego w niemal idealnym stanie.
    Druga tak ciekawostka to fakt, iż wnętrze tego kościoła grało w serialu Janosik. Była w nim kręcona między innymi scena zaślubin Janosika i Maryny.

    Będąc w Bukowinie nie mogliśmy nie skorzystać z tamtejszych basenów Termalnych:
    6.Woda w basenach o temperaturze 36 stopni była wręcz boska. Zjeżdżalnie, bąbelki, wodne fontanny i wiry, baseny dla małych i dużych. Wprost bomba.
    Przyznam, ze wyjazd zakończyliśmy pobytem w Termach Chochołowskich, ale te zachwyciły mnie już mniej - zdecydowanie większe, posiadające więcej atrakcji za to zbyt tłumnie odwiedzane. W kolejce do zjeżdżalni trzeba było spędzić 30 minut. Jak dla mnie zdecydowanie za dużo.

    Odwiedziliśmy też zimową stolicę Polski, czyli Zakopane.
    Na Krupówkach wprawdzie spotkaliśmy Misia (nawet 2), ale moje dziecko zdecydowanie wolało sobie zrobić zdjęcie z mimem w stroju kowbojskim:
    10.W poszukiwaniu atrakcji najpierw trafiliśmy do Myszogrodu, gdzie w tysiące Myszek mniej lub bardziej rasowych żyje sobie w różnych sceneriach:
    - na Giewoncie:
    7.- w mieszkaniu:
    8.- w zimowej wiosce:
    9.Następnym przystankiem była Motylarnia, gdzie motyle siadały nam wręcz na głowach:
    11.Znaleźliśmy też Papugarnię, gdzie nie tylko dziecko miało frajdę:
    19.
    Odwiedziliśmy też Park Iluzji, gdzie można się było świetnie bawić, a umysł płatał figle:
    13.14.Dzień zakończyliśmy wizytą w Domu do Góry nogami:
    21.Błędnik dostawał nieźle w kość ;)
    Nasza córka byłą tymi atrakcjami zachwycona. Jak to dziecko. Jak dla mnie niektóre z nich były przereklamowane, ale ogólnie nie żałuję że je zobaczyłam.

    Ale, żeby nie było, że byliśmy w górach i nie chodziliśmy PO górach to najpierw zaliczyliśmy
    Gubałówkę. Oczywiście kolejką:
    12.Następnego dnia rano postanowiliśmy "zdobyć" Kasprowy. Również Kolejką.
    Byłam kilka razy w swoim życiu w Zakopanym, ale jakoś nigdy nie miałam okazji być na Kasprowym. A to halny, a to modernizacja kolejki, a to czasu za mało. Teraz wreszcie się udało:
    15.16.
    Z początku mleczna mgła zasłaniała niemal wszystko, później odrobinę się rozpogodziło.
    Będąc w Zakopanym nie mogliśmy nie zobaczyć Wielkiej Krokwi, czyli największej w Polsce skoczni narciarskiej im. Stanisława Marusarza:
    18.Na jej szczyt już jednak nie dotarliśmy.
    Ogólnie wypad uważam za udany. Polecam miejscówkę.

    Następne dwa tygodnie spędziliśmy z rodziną - dosłownie. Nie było dnia, żebyśmy kogoś nie odwiedzili.
    Było przyjemnie ale raczej męcząco.
    Z dużą ulgą wróciłam do domu. Z powrotem do pracy było już gorzej ;) Wiecie chyba jak to jest, gdy ma się 4 tygodnie wolnego a potem nagle każą pracować :)

    Kochane, zdjęć jest dużo, mam nadzieję ze mi to wybaczycie. Następny post będzie robótkowy, bo coś tam przez te kilka tygodni powstało więc czas się pochwalić.

    Jeszcze raz zapraszam wszystkich na nowy adres!





  • Hafty małe i duże

    Dziś pozostajemy w temacie hafciarskim, choć i na drutach u mnie wciąż się dzieje.

    Pokażę Wam dziś dwa mniejsze hafciki, które jak to u mnie zwykle bywa powstały w tak zwanym międzyczasie. Tak pomiędzy kolosem a kolejnym swetrem.
    Pierwszy z nich miał powstać już dawno, ale nie chciałam odrywać się od kolosa i czekałam…
    Czekałam na dzień, aż sąsiadce zza ściany urodzi się dziecko.
    Jak już miałam czarno na białym (dosłownie bo dostałam kartkę z informacją o narodzinach), że urodził się syn i miałam podaną datę to zaczęłam tworzyć.
    Parę lat temu sąsiadka została obdarowana metryczką dla córki:

    Teraz wyhaftowałam dla syna. Kiedy metryczka była już gotowa pochwaliłam się nią córce, która bardzo mi kibicowała i nie mogła się doczekać, kiedy pójdziemy z wizytą:

    Ja oczywiście dumna i blada, zadowolona z siebie i dobrze wykonanej pracy, a córka popatrzyła raz, popatrzyła drugi raz i nagle mówi:

    – Mama, a nie wydaje ci się, że miało być EVAN?
    Szlag, no faktycznie, miało być Evan….
    Szybkie prucie, przeliczanie krzyżyków i jest:

    I tu już wyprane, wyprasowane, zaramkowane:

    I schowane w szafie bo niestety jeszcze nie udało nam się wybrać z wizytą do sąsiadki za ścianę… Już dwa razy obiecywała nam że nas zaprosi w wolnym terminie i nadal czekamy. Niestety tutaj nie ma w zwyczaju wpadać do kogoś obcego (w sensie spoza najbliższej rodziny) bez zaproszenia na konkrety dzień i godzinę…

    Trochę przykro, ale cóż…
    Kolejny mały hafcik powstał w trochę ekspresowym tempie. Nagle okazało się, że nauczycielka córki odchodzi z pracy w naszej szkole równo z końcem roku szkolnego, czyli 8 lipca.
    Będzie pracować bliżej miejsca zamieszkania, idzie też na kolejne studia. Cóż, życie.
    Córka wymogła wręcz na mnie, żebym zrobiła kolejny haft na pożegnanie ulubionej nauczycielki. Miał to być prezent od całej grupy na pożegnanie i zarazem na urodziny, które nauczycielka miała właśnie 8 lipca.
    Żeby nie było tak łatwo, to grupa w której uczy się moja córka to Muizen czyli po naszemu Myszki. 
    Nie, to nie przedszkole, to jak najbardziej szkoła podstawowa, ale taki ma system nauczania. Plan Jenajski…
    Szukaj to teraz człowieku haftu z myszką/myszkami, który da się wyhaftować w tydzień. Pracując, zajmując się dzieckiem i domem… Musi być szybko i bez zbędnych komplikacji.
    No i od całej grupy…
    Przeszukiwanie komputera dało rezultaty. Znalazłam uroczą myszkę:

    Zdjęcie i schemat znalazłam kiedyś CHYBA na Pinterest. Myszka była jedna i trzymała w ręku igłę z nitką. Pomyąlałam, jak to zmienić i wymyśliłam;

    Odwróciłam schemat i wydrukowałam. W łapkach zamiast igły myszki miały trzymać coś na wzór transparentu z napisem. Córka byłą wniebowzięta, więc skonsultowałam się ze swoistą „radą rodziców” naszej grupy i czekając na ich akceptację (jak już pisałam myszki miały być w zamierzeniu od całej grupy) zaczęłam haft:

    Niestety w wyniku perturbacji z jedną z mam haft miał powędrować do kosza. Generalnie chodziło o to, że niedawno w naszej szkole był „dzień nauczyciela” (nie dziwić się – Niderlandy), że prezent już daliśmy, że to kolejne koszty, że nie wiadomo czy ona (nauczycielka) lubi haft, bla, bla bla. 

    Moja córka oczywiście wpadła w rozpacz, bo miały być myszki od Myszek.
    Postanowiłam dokończyć haft, ale w niemal pierwotnej wersji – czyli jedna myszka.
    Do łapek myszka dostała kwiatki – niebieskie jak niezapominajki:

    I napis – Bedankt Juf – De Muizen czyli Dziękujemy Pani – Myszki:

    Po praniu, prasowaniu i w ramce myszka prezentuje się doskonale:

    Postanowiłyśmy z córką, że wręczy sama ten obrazek i powie, że to na pożegnanie od całej grupy. Tak sama chciała, tak powiedziała.
    Pożegnanie z dziećmi odbyło się 7 lipca w godzinach szkolnych, a rodzice mogli przyjść pożegnać się już po zajęciach. Byłam. Nauczycielka byłą wzruszona prezentem,  a szczególnie faktem, że na obrazku była właśnie Myszka, od Myszek…
    Na froncie hafciarskim jeszcze kolos. Przez haft z myszką i jeden sweter oraz przez kilka imprez i fajną pogodę nie bardzo miałam czas na kolosa. Jednak coś nie coś przybyło:

    Białe/jasnobłękitne haftowane na biały – mało co widać, ale jest.

    Kochane moje, odnośnie problemów i zniknięciu prawie setki ostatnich komentarzy noszę się z zamiarem przeprowadzki. Jeszcze nie wiem gdzie i kiedy. Może po wakacjach, może na wordpress, być może blog zmieni nazwę… to się jeszcze okaże.
    Trochę mi szkoda opuszczać to miejsce więc wciąż się waham…
    Spędziłam tu w końcu 10 lat, nie chcę żeby to zniknęło a całego bloga przenieść chyba się nie da…
    Nie wiem co robić….
    Mam nadzieję, ze uda mi się jeszcze napisać coś przed wyjazdem na wakacje.
    Pozdrawiam serdecznie

  • Problem z blogiem

    Kochani moi

    Kompletnie nie mam pojęcia co się stało, ale właśnie się zorientowałam, że zniknęły wasze komentarze!

    Nie wiem o co chodzi, ale ostatni komentarz jaki mam pochodzi w dnia 26 listopada 2021, a potem wszystkie pokazują się jako „usunięte przez administratura bloga” a ja ich nie usuwałam.

    Bardzo was przepraszam, szukam jakiegoś supportu żeby to wyjaśnić, ale na chwilę obecną niewiele mogę zrobić.

    Może ktoś miał podobnie i wie, jak temu zaradzić?

    pozdrawiam serdecznie i życzę miłego dnia

     

  • Widoki coraz ciekawsze…

    Na początku była kaczka, pamiętacie?

    Potem pojawił się łabędź:

    Następnie powoli zaczęły wyłaniać się mury budynku:

    A potem nagle zjawił się dach i korony drzew:

    Tym sposobem została ukończona kolejna kolumna. Przybyło tysiące kolejnych krzyżyków. W sumie już 62% obrazu:

    A na kanwie prezentuje się tak:

    Przede mną jeszcze „tylko” 40% obrazu, czyli „marne” 20 stron. Na pocieszenie policzyłam że to „tylko” 96.753 krzyżyki

    W moim tempie jakieś 2 lata haftowania.
    Obawiam się, że teraz haft znów postoi w kącie, bo robi się wreszcie ciepło a z krosnem nie bardzo mam jak wyjść haftować do ogrodu…
    Mam za to inne zajęcia – mniejsze hafty i druty…
    Właśnie. W listopadzie ubiegłego roku chwaliłam się ukończonym obrazem metoda diamond painting. To był motyl, o taki:

    Miałam szybko znaleźć do niego ramkę, ale niestety trochę to potrwało. Najpierw covid, potem święta, potem znowu częściowy lockdown a na koniec wizyta gości. 

    Motyl powędrował na strych, ale tydzień temu wrócił bo udało mi się zdobyć odpowiednią ramkę.
    Z tą „odpowiednią” ramką to może nie tak do końca, bo takiej idealne to niestety nie było. Musiałam kupić większą i dodać passe-partout. Troszkę się namęczyłam, ale finalnie jestem zadowolona:

    Niestety już tak nie błyszczy jak bez ramki, ale ramka była potrzebna, bo niestety diamenciki zaczynały powoli odpadać…

    No i trochę ciężko było o dobre zdjęcie, bo wszystko odbijało się w tej pleksi…

    Teraz trzeba mu znaleźć miejsce na ścianie i obawiam się, że to nie będzie wcale takie łatwe…

    Dziękuję za Wasze odwiedziny na moim skromnym blogu.
    Kochane moje, ja też ZAWSZE, ale to naprawdę zawsze mówiłam, że ja nie nadaję się do robótek ręcznych. hafty mi jakoś wychodzą, choć też pewnie niejedna hafciarka mogła by się doczepić.
    Dzierganie też mi nigdy nie wychodziło. W szkole podstawowej uczyliśmy się i drutów i szydełka. Ilekroć zaczynałam robić coś dla siebie (komin, szalik) to wychodził mi rozmiar idealny na lalkę…
    Jedyne co mi kiedyś wyszło to szydełkowe rękawiczki z 1 palcem… Za to teraz szydełka mnie ruszam. Chyba już z braku czasu, bo chętnie bym coś podłubała.
    Elakochan – do wzorów z Dropsa trzeba podejść na „chłopski” rozum. Ja sobie je zapisuję w wordzie a potem kilka razy czytam, usuwam niepotrzebne liczby oczek (w sensie większe/mniejsze rozmiary niż to co jest mi potrzebne) i dopiero potem drukuję. Uwierz, że nie raz i nie dwa prułam i zaczynałam od nowa. A nie raz co mi nie wychodzi wg ich opisu to po prostu robię po swojemu. I kilka rzeczy już dzięki temu zrobiłam
    Pozdrawiam