-
Skończone, oprawione, powieszone
Jak myślicie – o czy będzie ten post?
Bingo – o Słonecznikach!!!
Skończone (nawet wyprane i wyprasowane):Oprawione (i jeszcze zafoliowane):
Powieszone:
A tak się prezentuje moja „kwiatowa” ściana:
Jestem z siebie dumna 🙂
Teraz czas na kolejne projekty. Czas kończyć Tęczową Różę, zacząć Sal Tea Time, wrócić do Widoku z okna i zacząć tysiąc innych haftów 😉Dziękuję za Wasze komentarze pod poprzednim postem. Podbudowałyście mnie ogromnie, bo trochę wyszło tak, jakbym narzekała na to, że mam pracę. To nie do końca jest tak, choć przyznam się, że osobiście wolałabym, żeby to mój mąż znalazł pracę. No ale jak mówi stare przysłowie pszczół „life is brutal” 😀
Trochę się już ogarnęłam i zorganizowałam. Na krzyżyki czas też się znalazł – godzinka dziennie plus weekend (o ile mi rodzinka da spokój)Vipek – już się nie czepiam 😉
Karolina, Irena – nie wiem czy następna okazja trafi się tak szybko 😉
Agnieszka D – ja się też poddałam i zrobiłam wg siebie, bo inaczej się nie dało
Adrianna – otóż to, ale czasem człowiek chciałby żeby doba miała co najmniej 48h, a już najlepiej to 72h 😀
Judyta – u nas jest taka sytuacja, że troszkę się obawiam ze zanim się dobrze przystosuję i zorganizuję to praca się skończy….
Agnieszka Wardzińska – szukaj tej motywacji, bo warto 😉
Renatko – dziękuję za ciepłe słowa. Sama powiedz, jak wyglądają razem 😉
Katarzyna G – myślę że twoja niecierpliwość została udobruchana 😉Pozdrawiam serdecznie wszystkich zaglądających, czytających, komentujących 😉
-
Nie wyrobiłam się…
Generalnie tytuł tego posta powinien brzmieć całkiem inaczej. Powinnam napisać, że jestem w ciemnej d**ie, ale nie chciałam być wulgarna, ani zrazić do czytania. Niestety taki tytuł bardziej odzwierciedlałby obecną sytuację…
Ale może opiszę wszystko po kolei tak gwoli wyjaśnienia…
W poprzednim poście pisałam, że robię sobie przerwę od Tęczowej, bo zaczyna mi się nudzić, a na brak innych haftów przecież nie narzekam.
Pisałam też że mam do zrobienia pamiątkę ślubną i że mam na nią fajny pomysł, ale boję się czy z niego coś wyjdzie.
Niestety moje obawy okazały się zupełnie słuszne i z pomysłu nic nie wyszło. Na moje usprawiedliwienie jednak muszę dodać, że nie wyszło nie przez moją nieudolność…
Wymyśliłam sobie, że na dwóch kawałkach materiału wyhaftuję dwa serca z różami, na każdym z nich napiszę imię jednego z nowożeńców oraz datę ślubu i zrobię z tego dwie poduszki.
W ostatnim poście pokazywałam początki tego haftu:Po dwóch dniach miałam zdecydowanie więcej, ale oczywiście jak to u mnie bywa zabrakło mi dwóch odcieni:
I tu w zasadzie sesja fotograficzna się skończyła, bo gdy mulinki przyszły pocztą to ja pędziłam z haftem aby zdążyć. Niestety ugrzęzłam na konturach….
Nie umiałam sobie dać z nimi rady, ale w końcu je skończyłam.
Od razu zabrałam się za drugi obrazek. Jego powstawania niestety nie zdążyłam uwiecznić na zdjęciach, bo ni z tego ni z owego… poszłam do pracy!
Telefon z propozycją pracy zadzwonił dokładnie 13 września, gdzieś koło godziny 16.00. Praca była na już, zaraz, jutro (czyli 14 września) od godziny 8.30.
Zdecydowanie miałam na ten dzień inne plany, bo 14 września wypadała nasza 20 rocznica ślubu i mieliśmy skromnie świętować.
Ze świętowania nic nie wyszło. Wróciłam z pracy po godzinie 17.00 zmęczona, z bolącymi nogami i kręgosłupem.
Pracuję z malutkiej firmie zajmującej się „naklejaniem” transferów na ubraniach sportowych – jeśli pamiętacie „prasowanki” które nakładało się gorącym żelazkiem na koszulki to wiecie o czym mówię.
Praca nie jest zła, ale niestety bite 8h na nogach i przez pierwsze 3 dni miałam straszne problemy przystosowawcze.
Na dodatek w sobotę zostałam sama ze sprzątaniem, zakupami i obiadem, bo mąż poszedł pomagać sąsiadowi w remoncie, a syn jak co sobota na mecz. Na szczęście najstarsza córa zajęła się najmłodszą i dzięki czemu zakupy mogłam zrobić szybko i sprawnie.
Za to niedzielę przesiedziałam z haftem w ręku. Pilno mi było skończyć ten haft, a już wiedziałam że po powrocie z pracy nie dane mi będzie siąść do krzyżyków.
Nie pomyliłam się – gdy tylko zjedliśmy późny obiad (17.30) i posadziłam swoje 4 litery na kanapie to moja czterolatka zaraz zaczęła mnie przytulać i zapewniać jak to ona tęskniła kiedy mnie nie było…
Tym sposobem nijak się z pomysłem nie wyrobiłam…. Gdy w środę 27 września wyjeżdżaliśmy do Polski byłam w przysłowiowej ciemnej d***e, bo drugie serce wyglądało tak:I choć wzięłam je ze sobą, to wiedziałam, że niestety już go nie skończę.
Dlatego na pierwszym serduszku wyhaftowałam oba imiona oraz datę ślubu i poleciałam w miasto szukać odpowiedniej ramki – w piątek, na dzień przed ślubem… Wszystko na temat…
Moja pamiątka ślubna wygląda tak:Nie jestem z tego do końca zadowolona, bo żal mi że nie dałam rady zrobić poduszek…
Z Polski wróciliśmy we środę 5 października nad ranem, a w czwartek już byłam w pracy….
W efekcie za haft złapałam dopiero dziś i była to Tęczowa… Dużo nie przybyło, więc nie ma się czym chwalić. Mam nadzieję, że już teraz ją dokończę…
Przez perypetie z pamiątką, pójście do pracy oraz wyjazd do Polski zawaliłam termin w Salu Tea Time, ale na szczęście organizatorka jest bardzo wyrozumiała i dała mi czas aż do 5 listopada, kiedy to jest termin publikacji drugiego obrazka z serii. Ja po prostu pokażę wtedy obydwa na raz i będzie dobrze. Już mam wydrukowane oba schematy…
Zawaliłam też mój Widok z okna, bo od poprzedniej publikacji kompletnie nic się nie zmieniło. Podjęłam jednak decyzję o zmianie kanwy na drobniejszą, bo przeraża mnie wielkość tego obrazu na kanwie 14… Wychodzi więc na to, że będę zaczynać od nowa. Na szczęście mam niewiele i nie będzie mi tego żal.
Najchętniej to wróciłabym do mojego starego systemu haftowania – co tydzień inny haft, ale nie wiem czy dam radę codziennie postawić kilka krzyżyków. To się okaże z czasem.
Jest jednak jeden bardzo pozytywny akcent, którym muszę się pochwalić. Moje Słoneczniki wróciły z oprawy!!!
Tak wyglądały jeszcze w folii u mojej mamy:Za kilka dni zrobię im zdjęcie gdy już zawisną na ścianie w towarzystwie Irysów 🙂
Bardzo serdecznie Wam dziękuję za wszystkie pozostawione komentarze.
Pozdrawiam -
Zmęczenie materiału…
Tęczowa Róża mnie wymęczyła. Im bliżej końca, tym bardziej mi się nie chce haftować. Trochę mam jej już dość…
Tu na zdjęciu sprzed tygodnia:A tu z wczoraj:Jak widać niewiele przybyło. Wprawdzie było kilka spraw, które mnie odciągały od haftowania, ale i tak jakoś coraz mniej mnie do tej róży ciągnie.Muszę sobie jednak zrobić przerwę, choć już niewiele zostało do końca.Przed wakacjami miałam swój system haftowania – co tydzień inny haft i dzięki temu hafty przybywały dość szybko, a ja nie byłam żadnym znudzona.Wakacyjny wyjazd i chęć szybkiego ukończenia róży zepsuli mi ten system.Teraz odłożyłam różę i zabrałam się za haftowanie pamiątki ślubnej. Dziś zrobiłam tyle:Pewne już wiecie co to za hafcik 😉Muszę go szybko skończyć, bo ślub już 1 października….Żeby mi się jednak zbytnio nie nudziło zapisałam się na SAL „Tea Time” ogłoszony na blogu „Hafty Agaty”:Wzorek podobał mi się od dawna i teraz będę miała motywację by go wyhaftować 🙂Dziękuję wa waszą motywację do haftowania róży. Muszę jednak zrobić sobie przerwę, żeby nie cisnąć jej całkiem w kąt 😉
Hafty J&P – podaj maila w wyślęSzarlotka, Adrianna Bartnik – uzależniona raczej nie jestem, bo nie spędzam nad nią 24h. Ale fakt – to straszny pożeracz czasu i uwagi 🙂Katarzyna Grajkowska – a czemu niby miałabyś nie wstać z podłogi?Agnieszka Wardzińska, Chranna – dziękuję za cieple słowa.Dziewczyny wybaczcie, że nie zawsze komentuję na Waszych blogach. Czasem mam tylko czas by poczytać, czasem nie wiem co napisać. Ale zawsze do Was zaglądam 🙂Pozdrawiam serdecznie -
Tęczowo…
Ostatnimi czasy siedzę nad Tęczową Różą. Męczę ją niemiłosiernie, przekładam tamborek, zmieniam kolory od czerwieni po czerń poprzez wszystkie odcienie zielonego i niebieskiego. Czasem mam już dość tych ciągłych zmian kolorów, albo nagle ni stąd ni zowąd pojawiającego się nowego odcienia. Ale nie poddaję się, a Róża rośnie….
Tak było dwa tygodnie temu:Przez te dwa tygodnie pracowałam nad Tęczową bardzo intensywnie…
No dobra, przyznam się szczerze, że haft zamieniałam na zupełnie inną rzecz… Zachciało mi się powiem gry na tablecie i teraz sadzę marchewki i karmię owieczki, produkuję chlebek, masełko i inne dobroci rozbudowując swoje wirtualne miasteczko… 😉
Taka odskocznia od haftu i życia codziennego…
W życiu bowiem nie ma już tak tęczowo, niestety…
W ciągu tych dwóch tygodni na krótko pojawiła się szansa na nową, fajną pracę. Ale niestety tak szybko jak się pojawiła tak szybko nadzieja zgasła. Oferta była jak dla mnie bardzo interesująca że aż niemożliwa no i oczywiście telefon nie zadzwonił….
I tak dwa tygodnie męczyłam tę Różę i męczyłam i nie mogłam się od niej oderwać. A tu inne hafty wołają z koszyczka – te zaczęte i te w planach.
Krzyżyk do krzyżyka i na dzisiejszy wieczór moja Tęczowa wygląda tak:I w zasadzie powinnam ją odłożyć, bo jak nie zacznę pamiątki ślubnej, to ją do końca września nie zrobię…
Z drugiej jednak strony tak niewiele mi już zostało, że będę się musiała poważnie zastanowić czy jej w tym tygodniu nie skończyć 😉Wracając o króliczka haftowanego na 18 urodziny to mogę się pochwalić, że solenizantka była zachwycona.
Natomiast pamiątka ślubna haftowana była dla mojej szwagierki, która pracuje w Niemczech u pewnej starszej pani. Syn tej pani właśnie się ożenił, szwagierka była już na weselu, a teraz tylko chce młodym wręczyć prezent. Mój haft będzie jakoś specjalnie oprawiać i jeśli tylko zrobi zdjęcie to Wam pokażęPromyk – króliczek jest jeden… przynajmniej ja haftowałam jednego 😉
Katarzyna G – a co powiesz teraz?
Monika Blezień – no może nie jedno podejście, ale już całkiem blisko końca
Agnieszka Dobek – dokładnie tak, i na dodatek ciężko się od niej oderwaćDziękuję za wszystkie komentarze. Pozdrawiam serdecznie
-
Wakacyjne haftowanki
Przed wakacjami miałam bardzo gorący okres i niejako na szybko powstało kilka haftów – metryczki, Home Sweet Home oraz prezenty do przedszkola.
Powoli zaczynałam tęsknić do moich normalnych haftów, czyli do Tęczowej Róży i Widoku z Okna.
Najpierw jednak przyszło mi do głowy, żeby wyhaftować coś w prezencie na 18 urodziny. Przyszła solenizantka jest córką mojej dalekiej (w sensie genealogicznym) kuzynki. Moja mama jest matką chrzestną owej kuzynki i dostała zaproszenie na imprezę urodzinową z okazji 18 urodzin córki.
Jako motyw obrazka obrałam sobie króliczka Somebunny.
I tu muszę się przyznać, że nie pałam wielką miłością do tego motywu. Uznałam jednak, że taki króliś z kwiatkami będzie na 18 idealny.
Przekopałam internet i znalazłam mnóstwo schematów z Somebunny. Na początek mój wybór padł na tego królisia:Mój szesnastoletni syn jednak stwierdził, że ten jest za smutny i że zdecydowanie lepszy będzie ten:Taki „słoneczny i wesoły” jak to określił mój syn. Wobec tego, jeszcze przed wyjazdem zabrałam się do pracy i w podróż do Polski pojechała ze mną już trawka i zarys króliczych tylnych łapek:Dla uściślenia – na schemacie trawka jest pół-krzyżykami, ale wybitnie mi się to nie podobało i swoją trawkę zrobiłam pełnymi krzyżykami.Wakacje nie sprzyjały haftowaniu, bo jak wiecie z poprzednich postów trochę zwiedzaliśmy, trochę remontowaliśmy a trochę załatwialiśmy różne urzędowe sprawy. Jednak czasem udało mi sie postawić kilka krzyżyków i po ponad tygodniu miałam już prawie cały tułów królisia:Kontury postanowiłam robić „za jednym zamachem”, żeby się nie wracać. Tamborek strasznie gniecie mi kanwę i nie wiem czy to wina kanwy czy raczej tamborka…Po kolejnym tygodniu króliczek miał już głowę i kwiatki wraz z konturami:Pozostało dodać imię oraz cyfrę „18” żeby nie było żadnych wątpliwości co do tego, z jakiej okazji został wyhaftowany/wręczony:Tu popełniłam dwa błędy:– po pierwsze imię wyhaftowałam zbyt jasnym kolorem. Niestety nie miałam innego ze sobą, a do sklepu było mi nie po drodze.– po drugie „18” jest stanowczo za mała co do reszty obrazka…. Miałam jednak już zbyt mało czasu na poprawianie tego.Aby imię i cyfra 18 były bardziej wyraziste zrobiłam im troszkę konturów. Cyfra okonturowana została cała, natomiast imię dostało kreseczki tylko z jednej strony co miało sprawiać wrażenie głębi. Nie wiem czy tak do końca odniosłam zamierzony efekt.Obrazek został wyprany, wyprasowany i oprawiony przez moją mamę i obecnie prezentuje się tak:Obie z mamą mamy nadzieję, że się spodoba…Po powrocie do domu zaczęłam haftować małą pamiątkę ślubną na zamówienie szwagierki. Po dwóch dniach pracy miałam tyle:Oczywiście zanim zaczęłam haftowanie okazało się że niestety nie mam jeszcze całej palety kolorów DMC i musiałam brakujące kolorki zamówić on-line.Zanim mulina dotarła ja postanowiłam nie siedzieć bezczynnie i wróciłam do Tęczowej Róży.Gdy ją ostatnio pokazywałam wyglądała tak:Po dwóch dniach intensywnej pracy już tak:
A po kolejnych dwóch tak:
Zamówione muliny już dawno doszły, a ja dłubię i dłubię…Bardzo ciężko oderwać się od jej kolorów, ale muszę skończyć zamówioną pamiątkę ślubną…Anek73 – ja też bym się ciągle zażerała kiszonymi i małosolnymi, niestety w Holandii jest to towar niemal deficytowy. Mało tego – oni tutaj w sklepach i na bazarach nie sprzedają ogórków gruntowych. Jedynie ogórki długie można kupić. Z gruntowych robią przetwory typu ogórek konserwowy. Ogórki kiszone i czasem gruntowe (takie prawdziwe) są jedynie w Polskich sklepach, a małosolne najlepsze są takie własnej roboty 😉Agnieszka R – właśnie ja się jakoś nie umiem ogarnąć po tym powrocie….Adrianna Bartnik, Agnieszka Wardzińska i inni – dziękuję. Mam nadzieję że młodym też się podobał.Dziękuję za odwiedziny i za komentarze. Witam nowe osoby.Pozdrawiam serdecznie -
Trzeci tydzień wakacji
Weekend spędziliśmy na odwiedzinach.
W sobotę byliśmy u mojego brata, który od jakiegoś roku mieszka ze swoją żoną „za granicą”, czyli w Sosnowcu.
Pewnie ktoś zapyta czemu niby Sosnowiec leży za granicą i za granicą czego. Otóż dla prawdziwego Ślązaka (za którego i ja się uważam) Sosnowiec leży za granicą. Tą granicą jest rzeka Brynica, oddzielająca Katowice (czyli Śląsk) od Sosnowca (czyli Zagłębia). Nie będę się tutaj na ten temat rozpisywać, ciekawskich odsyłam do Wielkiego Brata Google 😉
Jadąc do brata i bratowej na kawę miałam w planie wręczyć im w końcu obraz, który haftowałam dla nich na ślub. Pisałam o tym TU, TU i jeszcze TU, a gotowy hafcik pokazywałam TU. Kto ma ochotę niech sobie przypomni moje z nim zmagania.
Koniec końców gotowy obraz zabrałam ze sobą do Polski jadąc na pogrzeb mojego taty. Moja nieoceniona ciocia (również hafciarka) podjęła się oddać go do oprawy. Teraz wreszcie obraz doczekał się wręczenia i tym samym mogę go Wam pokazać:Muszę się przyznać, że efekt końcowy niezbyt mi się podoba, ale sama nie wiem dlaczego… te odcienie nici sprawiają ze obraz wydaje się wypukły, a ja mam wrażenie jakiegoś niedoprasowania…
Nieważne, ważne że młodym się podobał i to bardzo.
Niedzielę spędziliśmy odwiedzając groby naszych najbliższych…Z racji tego, że mieliśmy zastępczy samochód i musieliśmy go oddać w piątek 29 lipca postanowiliśmy, że w drogę powrotna wyruszymy już w środę i prześpimy się u rodziny w Niemczech.
Dwa ostatnie dni postanowiliśmy wykorzystać maksymalnie na odpoczynek na świeżym powietrzu, na ogródku teściów. Dzieci (i nie tylko) jak zwykle szalały w basenie:We wtorek po południu pojechaliśmy do centrum handlowego M1 zrobić zakupy. Tam zastaliśmy wystawę robotów filmowych.
Robocop, C3PO, R2D2 i Battle Droidy z Gwiezdnych Wojen, Metropolis, Dr Who Dalek, Robby the Robot i Marvin:Cyberman, Heart Beeps Catskill, Borg Queen, Rosie z The Jetsons oraz Transformers, a na ostatniej fotce moja Olivia miłośniczka pociągów wszelakich:
Przyznam się szczerze, że niektórych z tych robotów nie znam i nie kojarzę w ogóle, za to najwięcej czasu poświęciłam na oglądanie tych z Gwiezdnych Wojen oraz Transformersów 😉
W drogę do domu wyruszyliśmy wg planu w środę rano i bez zbędnych niespodzianek (typu awaria samochodu czy godzinne oczekiwanie na bramkach) dotarliśmy do rodziny w Niemczech w okolice Hildesheim. Ciocia została obdarowana trzecim (i ostatnim jak na razie) obrazkiem z serii Home Sweet Home:Jak już pisałam w poprzednim poście zdjęcie zrobiłam tylko jednemu obrazkowi, zamiast wszystkim trzem…
Następnego dnia, po kilku godzinach jazdy wreszcie dotarliśmy do domu.W piątek nadeszła ta godzina, w której niestety musiałam oddać samochód zastępczy… Szczerze powiem, że pomimo stresów by nic mu się nie stało (w sensie stłuczki czy zarysowania) zdążyłam się już do niego przyzwyczaić i trochę smutno mi było się z nim rozstać. Tym bardziej że na razie długo nie zapowiada się na to, bym stała się szczęśliwą posiadaczką takiego cudeńka.
Na pamiątkę pozostało mi zdjęcie:Z Polski oprócz innych wiktuałów przyjechały z nami ogórki gruntowe, które bardzo szybko zamieniły się w przetwory, czyli:
– Ogórki kiszone na zimę:– Ogórki małosolne – ukochane przeze mnie:
Stan ogórków małosolnych na dziś – połowa tego gara 😉
I to by było na tyle relacji z wakacji w Polsce. Przed nami jeszcze 2 tygodnie wolnego a od 22 sierpnia „startuje” już szkoła podstawowa w mojej okolicy.
Obiecuję, że następny post będzie już bardziej robótkowy, bo coś tam jednak podczas tych ponad 3 tygodni (licząc do dziś) powstało 😉
Karolina Miśkiewicz – cieszę się że przywołałam wspomnienia. Ja w Bytomiu mieszkałam lat całych 20, na tzw Dymitrowie 😉
Renka – niestety wszystkich znajomych nie udało nam się odwiedzić. Pomimo wszystko zbyt mało czasu było, albo nie mogliśmy się zgrać czasowo. No ale tak bywa
Katarzyna, Anek73 – wakacje były naprawdę udane 😉Dziękuję za wszelkie komentarze. Pozdrawiam
-
Wakacji tydzień drugi…
Drugi tydzień wakacji rozpoczęliśmy bardzo pracowicie, bo remontem u mojej mamy. Wprawdzie tapetowaliśmy (tzn mój mąż tapetował, a syn mu pomagał) tylko jeden pokój, ale jak to zwykle bywa bałagan był w całym mieszkaniu:
Po całych dwóch dniach pracy pokój był gotowy – tapeta na ścianie, meble poustawiane, w meblach poukładane. Bałagan – brak. Efekt – baaaaaaaardzo zadowalający:
Kolory na zdjęciu są strasznie przekłamane. Na domiar złego ja upieram się, że na tapecie są fiolety, a mój mąż twierdzi że to brązy 😀
W drugim dniu tapetowania ja dyplomatycznie wycofałam się na z góry upatrzone pozycje, czyli pod pretekstem tego, żeby ciekawska i „pomocna” Olivia nie przeszkadzała w pracy ewakuowałam się wraz z małą do dawno, ale to naprawdę dawno niewidzianej koleżanki.
Niejako na przeprosimy niosłam drobny upominek:Oczywiście jak to zwykle bywa – obrazki miałam 3 a fotkę zrobiłam jedną… O reszcie zapomniałam i dlatego fotka ta sama co dwa posty temu.
Czy się podobał to nie wiem. Mam nadzieję że tak 😉
Wracając do domu szłyśmy alejkami Parku Miejskiego:Odwiedziłyśmy plac zabaw oraz jeden z parkowych stawów – teraz pięknie odnowiony:
Kilka następnych dni było ciepłych i wybraliśmy się na spacer po Bytomiu – moim mieście rodzinnym. Wprawdzie urodziłam się w Tychach, ale to właśnie w Bytomiu spędziłam niemal całe swoje życie.
Rynek z fontanną i Śpiącym LwemI troszkę historii:Na koniec zajrzeliśmy do bytomskiej Galerii Agora, która wybudowana została w miejscu, w którym jeszcze w roku 1979 stały przepiękne zabytkowe kamienice:Budynek Agory jest bardzo nowoczesny i naprawdę piękny, ale niestety nijak nie pasuje do sąsiadujących z nim zabytkowych kamienic:A w środku czekają na dzieci nie lada atrakcje:Oczywiście Olivia musiała skorzystać 😀
Dziękuję a Waszą obecność i komentarze.
Pozdrawiam serdecznie już niestety z domu 😉 -
Wakacje, znowu są wakacje…. tydzień pierwszy
A na wakacjach czas płynie zupełnie inaczej… Przeważnie za szybko 🙂
Niby ma się duuuuuużo wolnego czasu, ale okazuje się, że na niektóre rzeczy wciąż go brakuje. Mnie brakuje czasu na haft. Miałam nadzieję, że zrobię szybko jeden mały obrazek, ale tak naprawdę nie ma kiedy. Są inne rzeczy do zrobienia…
Podróż z „atrakcjami” i spotkaniami rodzinno-towarzyskimi opisałam Wam w poprzednim poście. Czas więc na relację z pobytu na wakacjach 🙂
Jak już wiecie u celu podróży (czyli u moich teściów) zawitaliśmy w niedzielę wieczorem. Podczas całej podróży mieliśmy pogodę jak marzenie.
Poniedziałek również przywitał nas gorącym słońcem i dlatego pozbieraliśmy dzieci (moje i szwagra) i pojechaliśmy na ogródek teściów.
Dzieci miały tam takie atrakcje:Basen wybudowaliśmy lat temu 10 i co lato dzieci od szwagra mają tam niezły ubaw.
Niestety pod wieczór zrobiło się zimno i w trybie przyspieszonym musieliśmy wracać do domu. Wtorek zaczął się ulewnie – lało już od 3 w nocy i niestety zostaliśmy skazani na siedzenie w domu.
W środę czekała mnie kolejna „atrakcja” – wizyta z mamą i bratem u notariusza w sprawie spadku po zmarłym ojcu – prawie 2 godziny tłumaczenia przepisów z prawniczego na „ludzkie” i podpisywania papierków…
W nagrodę brat postawił nam „małą” pizzę…Czwartek upłynął nam (mnie i mamie) pod znakiem załatwiania formalności w bankach związanych z koniecznością pozamykania spraw po tacie. Na szczęście mąż z dziećmi zostali u teściów…
Na piątek mieliśmy zaplanowany wypad do Oświęcimia:Niech to zdjęcie wystarczy Wam za relację z tego miejsca mordu i cierpienia milionów istnień…
W Oświęcimiu byliśmy ja z mężem, nasz 16 letni syn i jego równolatek kuzyn. Pogodę mieliśmy w kratkę – słońce, chmury, deszcz, chmury, deszcz i znów słońce…
Olivia nie była z nami, bo jest stanowczo za mała na takie widoki, za to pojechała z moją mamą do cioci – tramwajem, który widziała pierwszy raz w życiu. Tym samym nie narzekała na brak atrakcji.
Fotek małej i „tlamwaja” niestety brak, bo babcia nie wpadła na to by jakieś zrobić…
Za to w niedzielę przy pięknej pogodzie ochrzciliśmy naszą Zosieńkę, czyli córkę mojego brata, która urodziła się 20 maja:Matka chrzestna (czyli ja) oczywiście nie byłaby sobą gdyby do prezentu nie dołączyła swojego dłubania:
Podobno małej Zosi bardzo się misio spodobał 😉
I to by było na tyle relacji z pierwszego tygodnia wakacji 😉
Dziękuję za wszystkie komentarze.
Pozdrawiam Was wakacyjnie (i wreszcie słonecznie) -
Podróż za jeden uśmiech…
Jestem na urlopie w Polsce. Nasza podróż kosztowała wprawdzie więcej niż „jeden uśmiech”, ale mieliśmy troszkę przeżyć i ten tytuł idealnie tu pasuje….
Ale po kolei.
Zaplanowaliśmy urlop pomiędzy 10 a 30 lipca. Nie licząc ostatniego naszego krótkiego pobytu w Polsce, związanego z pogrzebem, to ostatni raz byliśmy tam 5 lat temu… Trochę obawiałam się podróży z czteroletnim dzieckiem. Wprawdzie „jakoś” przeżyliśmy najpierw 13h jazdy do PL a potem 17h jazdy powrotnej, ale było to w nocy i w dodatku busem. Teraz chciałam jechać za dnia (w nocy już mam problemy ze wzrokiem) i własnym autem.
Chciałam też skorzystać z okazji i odwiedzić znajomych i rodzinę mieszkających „na trasie”.
Wymyśliłam więc, że wyjedziemy w piątek 8 lipca wieczorem i prześpimy się u mojej koleżanki z podstawówki mieszkającej w Werl. Oczywiście mieliśmy być tam na tyle wcześnie, żeby spokojnie posiedzieć, pogadać, powspominać stare czasy. Rano mieliśmy wstać i wyruszyć w dalszą drogę. Najpierw do kuzyna do Kassel a potem do podzgorzeleckiej wsi do cioci i wujka. Po drodze miałam zaplanowanych kilka atrakcji, jak na przykład Statua Herkulesa w Kassel, wieża widokowa w Jenie czy muzeum motoryzacji i Dreźnie…
W Polsce mieliśmy zaproszenie do kolejnych znajomych – do Wrocławia na obiad i później najpierw do mojej mamy a na końcu do teściowej…
Tyle plany.
Wyjechaliśmy z prawie 1,5h opóźnieniem, bo oczywiście się nie wyrobiliśmy. Niby bagaże spakowane, ale mąż zapomniał tego, syn tego, ja musiałam coś dopakować…
Pakowanie do samochodu też nie było łatwiejsze – ta torba tam, ta siam, tę będziemy wyciągać, ta pojedzie dalej, w tej są prezenty, a w tej jeszcze coś innego…
Wreszcie wyruszyliśmy. Szczęśliwi że już jedziemy, ucieszeni spotkaniem ze znajomymi…
Przejechaliśmy 20km i zepsuł nam się samochód… Ruchliwa autostrada A4 w kierunku Utrechtu i my stojący na poboczu, z gotującą się wodą w chłodnicy – nic zabawnego.
Telefon do „naszego” mechanika, od którego nie dawno odbieraliśmy samochód z przeglądu – poczta głosowa. Raz, drugi i trzeci to samo.
Telefon na pomoc drogową… Przyjechali, odholowali nas do warsztatu i kazali czekać…
Minęła godzina, dwie, a my nadal czekamy. Panowie wciąż radzą, oglądają, robią przejażdżki, a my cali w nerwach czekamy… Wreszcie diagnoza – tym samochodem dalej nie pojedziemy…
Po pół godzinie pojawiło się światełko w tunelu i nadzieja na dalszą drogę – obiecano nam samochód zastępczy.
Przyznam się, że szczęka mi opadła, bo tego się nie spodziewałam.
Gdy minęło kolejne pół godziny szczęka opadła mi jeszcze bardziej. Dostałam samochód zastępczy – Ford Focus Wagon, rocznik 2015…
Panowie z pomocy drogowej byli tak uprzejmi, że pomogli nam się przepakować, oraz wytłumaczyli mi jak się taki samochód prowadzi. I to nie ma nic śmiesznego, bo jak się ktoś przesiądzie z Citroena Xsara Picasso rocznik 2000 na takiego Forda Focusa rocznik 2015 to będzie wiedział o co chodzi…
U koleżanki w Werl byliśmy o 23.45…
W prezencie Agnieszka dostała ode mnie taki (znany wam już) obrazek:Siedzieliśmy do 3.00 nad ranem. Oczywiście skutek był taki, że następnego dnia wstaliśmy stosunkowo późno i w efekcie zabrakło już czasu na wizytę w Kassel u kuzyna. On też musiał gdzieś wyjść, odłożyliśmy więc wizytę na inny (bliżej niesprecyzowany) termin.
Podarowaliśmy sobie również zaplanowane atrakcje turystyczne i popędziliśmy prosto do rodziny do wsi pod Zgorzelcem. Popędziliśmy to wyraz trochę na wyrost, bo starałam się jechać zgodnie z przepisami…
U cioci i wujka byliśmy koło godziny 20.00. Poszliśmy spać w okolicach 24.00. Rano wstaliśmy o 8.00, zjedliśmy śniadanie, odwiedziliśmy cmentarz i chcieliśmy od razu wyjechać, ale ciocia zrobiła jeszcze kawę, pokroiła ciasto…
Wreszcie około godziny 12.30 mogliśmy wyjechać.
Zaproszeni byliśmy do Wrocławia, do Iwony z bloga „Pomieszane-poplątane„.
Umówione byłyśmy już dawno, bo umawiałyśmy się jeszcze w kwietniu, zanim zmarł mój tata. Miałyśmy się spotkać na „wymiance”, bo jedna dla drugiej robiła coś na zamówienie. Teraz była okazja by się wreszcie osobiście poznać, porozmawiać i wymienić naszymi pracami.
I tak ja robiłam na zamówienie metryczkę dla jej nowo narodzonej córeczki Lilianki:Czcionkę, jej kolor oraz rozmieszczenie napisów Iwonka wybrała sama.
Ja dostałam od Iwonki wymarzoną piękną chustę Virus, w wybranych przez siebie kolorkach:Zdjęcie pochodzi z prywatnej wiadomości na fb i jest dziełem Iwony.
Dodatkowo zostaliśmy poczęstowani pysznym obiadem oraz własnoręcznie upieczonym ciastem i spędziliśmy popołudnie w bardzo miłym towarzystwie.
Szkoda było wyjeżdżać w dalszą drogę, ale jak mus to mus…
Dzięki „ułatwieniom” w postaci bramek na autostradach odległość 198 km pokonaliśmy w „tylko” 2,5 h (2 h jazdy, 30 minut stania w korku na bramkach)…
W efekcie do mojej mamy wpadliśmy jak po przysłowiową sól i zmęczeni pojechaliśmy do celu podróży, czyli do teściowej…
Podróż z „przystankami” ma swoje plusy i minusy. Fajnie jest móc się u kogoś zatrzymać i przenocować, ale z drugiej strony trzy dni w drodze bywa męczące…
Mam nadzieję że was nie zanudziłam naszymi „przygodami”.
Trzymajcie kciuki, by reszta urlopu minęła mniej stresująco 🙂Dziękuję Wam za wszystkie życzenia dla mojej córci. Dziękuję również za ciepłe słowa pozostawione pod adresem moich prezentów. Nie macie pojęcia jak się to miło czyta…
Anek73 – jak wrócę z urlopu to podeślę (jak nie zapomnę)
Malgorzata Zotlek – u nas niby też obowiązek jest od 5 lat, ale wszyscy posyłają od 4 bo dziecko musiałoby przez ten rok siedzieć w domu -
Pożegnanie z przedszkolem i czwarte urodzinki
Od kilku dni zbieram sie do napisania posta i jakoś zawsze coś innego zaprząta moją uwagę. Ale dziś muszę już napisać, bo obiecałam pokazać Wam jak oprawiłam Miśki i co powstało z jednego hafciku.
W ubiegły piątek moja córcia pożegnała się z przedszkolem, do którego uczęszczała całe dwa lata. Najpierw to było „na pełen etat”, czyli od poniedziałku do piątku od godziny 7.00 do prawie 17.00, a od listopada tylko 2 razy w tygodniu od 8.00 do 13.00.
Jak nakazuje holenderska tradycja dziecko które kończy 4 latka przestaje chodzić do przedszkola i idzie do szkoły.
W związku z tym organizowane są tzw „traktaties” – rodzice dziecka przygotowują prezenty dla opiekunek oraz dzieci z grupy.
Jak już wiecie ja dla pań haftowałam miśki:Po podpisaniu i odpowiedniej „obróbce” (pranie, prasowanie, oprawianie) prezentowały się tak:
Z góry przepraszam za jakość zdjęć, ale… fotografowałam to wszystko i pakowałam o 2.00 w nocy, po skończonym (i przegranym niestety w rzutach karnych) meczu Polska-Portugalia. Proszę o wyrozumiałość…
Wracając do prezentów, to każdy obrazek wraz z czekoladkami Milka został zapakowany w ładny papier w róże i dodatkowo ozdobiony odpowiednim wierszykiem:Przyznam się, że trochę bałam się tego, że coś mi nie wyjdzie z klejem (jakieś pomarszczenia czy widoczne ślady) i dlatego karteczki z tekstem poprzyklejałam przy pomocy ozdobnych naklejek:
To tyle jeśli chodzi o opiekunki.
Dla dzieci przygotowałam paczuszki w których były soczki w kartoniku, ciasteczka, baloniki i gwizdki. Oprócz tego musiałam do każdej paczuszki dołożyć coś, co świadczyłoby o tym od kogo to jest i z jakiej okazji…
Pamiętacie ten hafcik?Po wypraniu i wyprasowaniu „pokroiłam” go na 10 jednakowych prostokącików, z których zrobiłam mini-karteczki:
Haft przykleiłam przy pomocy taśmy dwustronnej i dodatkowo ozdobiłam narożnikiem. Baza ma kolor stonowanej żółci, ale oczywiście na zdjęciu nie da się złapać tego koloru…
W środku przykleiłam (tak, tak, już klejem 😉 )karteczki z wierszykiem. Treść wierszyka mówi o tym, że Olivia już wkrótce kończy 4 latka, że w przedszkolu super się bawiła, ale już jest szczęśliwa że idzie do szkoły (to tak w wolnym przekładzie)Karteczki były wszystkie jednakowe:
A było ich aż 10 szt:
Tak prezentowała się całość, czyli prezenty dla dzieci oraz opiekunek:
Nieskromnie się przyznam, że opiekunki były zachwycone swoimi prezentami.
Na pożegnanie jeszcze pamiątkowe zdjęcie:To było w piątek, a w sobotę moje dziecię miało swoje czwarte urodzinki:
Oczywiście nie mogło obyć się bez atrakcji. Był więc tort z ulubionym motywem „Krainy Lodu”:
Było gorączkowe rozpakowywanie prezentu:
I na koniec radość wielka z wymarzonego Zamku Canterlot (My Little Pony):
Radość dziecka – BEZCENNA 🙂
Anek73 – z tym wykańczaniem to nie jest u mnie tak różowo jak myślisz. Tak naprawdę to wykańczam tylko to, co muszę, czyli wszystko co idzie na prezent lub jest haftowane pod konkretne zamówienie. Malwami mogę się podzielić, bo sama je od kogoś dostałam. Padaj tylko email
Zaklęta Igiełka – może hurtowo to nie, ale aż 3 😉
Ewa Staniec-Januszek – nie mam czasu na nudę, a ostatnio zauważyłam u siebie krzyżykoholizm…. jak nie mogę haftować to jestem chora… 😀
Aginezy – właśnie dlatego go haftuję, kocham go za te kolory
Sztuka w papilotach – rzuć pracę zawodową 😉Wszystkim wam serdecznie dziękuję za komentarze.
Pozdrawiam





































































