Nowy rok, nowe możliwości…

… i niestety stare problemy. Ale może po kolei.

W swym poprzednim poście pisałam, że szykuje mi się w życiu duża rewolucja. Ta rewolucja to oczywiście nowa praca.

Jeszcze we wrześniu na portalu LinkedIn znalazłam bardzo interesującą ofertę pracy, na która zareagowałam niemal bez zastanowienia. Potem przyszła refleksja – kobieto, nie przyjmą cię. Co z tego ze masz doświadczenie, nie znasz języka na tyle dobrze… Jakież było moje zdziwienie gdy kilka dni później ktoś zadzwonił i zaprosił mnie na rozmowę w sprawie tej pracy…

Rozmowa z rekruterami odbyła się na kilka dni przed operacją drugiej ręki i przeszła bardzo pozytywnie. Powiedziano mi, że spokojnie mam iść na zabieg, że będą jeszcze 2 takie rozmowy, a praca dopiero od lutego. Hmm, trochę dziwne ale nic innego mi nie pozostało jak naprawiać rączki i czekać.

Na początku listopada zostałam zaproszona na druga rozmowę, tym razem już w konkretne miejsce pracy. Tym razem rozmawiałam z szefową mojego przyszłego działu i z kimś w rodzaju jej „prawej ręki”. Tutaj rozmowa już bardziej konkretna, w sensie co będę robić. Pytano mnie co umiem, czyli o moje doświadczenie na podobnym stanowisku. Bo doświadczenie mam, ale sprzed 17 lat, jeszcze z pracy w Polsce. Potem zostałam oprowadzona po biurze i kazano mi czekać na kolejny telefon.

Dwa dni później telefon – mam tę pracę i to prawdopodobnie od 15 stycznia.

Nie powiem, że mi to nie było na rękę, bo po pierwsze moje zoperowane rączki miały czas dojść do siebie, a po drugie czekał nas wyjazd do Polski na urodziny teściowej (pisałam o tym TUTAJ). W międzyczasie firma miała czas, by mnie prześwietlić czy nie mam lub nie miałam zatargów w policją i kontaktów ze światem przestępczym. Bo nie napisałam jeszcze, że akurat do tej pracy musiałam być czysta jak łza. Na końcu zostałam zaproszona do firmy po raz kolejny, tym razem by poznać już swoje stanowisko pracy.

I teraz pewnie jesteście ciekawi co to za praca…

Poniższe zdjęcie pochodzi z Internetu, z domeny publicznej:

Ten budynek na zdjęciu to kompletnie odrestaurowany, odnowiony i dopasowany do idei zrównoważonego rozwoju budynek De Nederlandsche Bank (DNB), czyli Banku Centralnego Holandii, który ma swoją siedzibę w Amsterdamie i jest odpowiednikiem polskiego NBP. Ciekawostką jest to, że budynek w takiej formie został zbudowany już w 1968 roku. W roku 1991 budynek został „powiększony” przez dobudowanie wieży w kształcie walca, którą jednak ostatecznie z początkiem renowacji w 2021 roku kompletnie rozebrano. Dlaczego to piszę? Bo tam byłam i mowę mi odebrało. A widok z tego tarasu na samej górze wieżowca – bomba.

Ja jestem pracownikiem DNB, ale nie pracuję w tym budynku. Budynek jednak znam, bo to tam podpisywałam umowę o pracę, tam odbywałam szkolenie wprowadzające, tam wreszcie jest cała moja „dyrekcja”.

Ja pracuję w miejscowości Zeist i zajmuje się – tak w skrócie – liczeniem, sortowaniem i pakowaniem banknotów w Centrum Gotówkowym. Robiłam już to kiedyś, jeszcze mieszkając w Polsce. Na tym właśnie polegała moja ostatnia praca przed emigracją do Holandii. Niestety obowiązuje mnie tajemnica służbowa i więcej napisać nie mogę. Zainteresowanych mogę odesłać na stronę internetową, gdzie są zdjęcia i filmy. Jak ktoś ciekawy to i poczytać może przy pomocy tłumacza 😉

TUTAJ poniżej zdjęć najwyższego szefostwa są zdjęcia odnowionego budynku głównego, poniżej zdjęcia z DNB Cashcentrum, a na samym dole filmik z miejsca w którym pracuję. To dla ciekawych 😉

Praca jest fajna, od 7.30 do 16.30 i tylko dojazdy są trochę kosmiczne. Rano jeszcze spokojnie, bo dojazd zajmuje mi 34-40 minut, za to popołudniu już nawet 1,5h…

I wstawać trzeba skoro świt, czego ja przez ostatnie 10 lat nie robiłam… Ale generalnie cieszę się, że ten nowy rok przyniósł mi nowe możliwości, nowe perspektywy.

Plusem jest to, ze pracuję 4 dni w tygodniu i ze mogę pracować poniedziałek-czwartek co daje mi 3 dni weekendu 😉 Minusem fakt, że i z powodu mojej pracy i ciągłej zmiany planu zajęć szkole musiałam mojej Olivii zmienić dzień nauki jazdy konnej i teraz od 1 lutego do stadniny jeździmy w soboty na godzinę 14.00. Taki wolny więc ten weekend wcale tak do końca nie jest 😉

Ale co zrobić, takie życie… I tak już się powolutku wdrażam w pracę, w nowy harmonogram dnia i rozkład tygodnia. Próbuję nawet coś tam haftować, ale to już temat na nowy post, bo inaczej nie będę miała o czym pisać 😉

Ale oczywiście żeby nie było tak różowo, to coś musiało się wydarzyć…

W zeszłą sobotę byliśmy oboje z mężem z córka na tych koniach. Przed zajęciami zrobiliśmy zakupy i od 13.30 byliśmy już w stadninie.

Gdy po skończonej lekcji pomagałam odprowadzić klacz do boksu ta spłoszyła się bliskością dwóch innych koni. Tak się szarpnęła, że niemal stanęła na tylnych łapach a ja trzymająca ją za uzdę pociągnięta do tyłu wylądowałam na plecach. Nie bardzo wiem, co się działo potem. Ktoś konia złapał, ktoś inny przeciągnął mnie po betonie chwytając pod pachy i wyciągając spod jej kopyt równocześnie stawiając mnie do pionu, co łatwe nie było, bo ja swoje ważę…

Koniec końców z trochę bolącą kostką prawej nogi wróciliśmy do domu. Niestety bliżej wieczora kostka zaczęła bardzo puchnąć i w niedziele konieczna była wizyta na ostrym dyżurze… Na szczęście nic nie zostało złamane, ale do pracy w poniedziałek już nie poszłam. Zapisałam się do rodzinnego, gdzie dostałam tabletki przeciwbólowe i przeciwzapalne. On też zapewnił mnie że na szczęście nic poważnego się nie stało, skoro mogę w miarę chodzić i ruszać stopą w stawie i palcami. Kostka jest mocno stłuczona i możliwe że wiązadło skokowe jest naderwane lub zbyt mocno naciągnięte.

I tak po trzech tygodniach pracy wylądowałam na chorobowym…

Na całe moje szczęście opuchlizna stopy już zeszła, mogę chodzić, mogę nawet ubrać buty, choć kostka jeszcze boli przy dotyku. Jutro wybieram się na krótki spacer a w poniedziałek do pracy. Zobaczymy jak się to skończy.

Powiem wam jeszcze że w sobotę i niedzielę byłam przerażona, bo to już 3 uraz tej samej kostki…

Za pierwszym razem, w 2009 roku skończyło się to niestety koniecznością całkowitej rezygnacji z pracy i ponad dwuletnia rekonwalescencją, a na uporczywy ból ostatecznie pomogła blokada, czyli zastrzyk ze środkiem steroidowym. Za drugim razem było o wiele lepiej, bo uraz kostki powstał przy upadku podczas którego złamałam kości śródstopia (pisałam o tym TUTAJ). O ile leczenie złamania trwało zdecydowanie za długo jak dla mnie, to na szczęście okazało się ze kostka jednak nie ucierpiała. Bardzo jestem ciekawa, jak będzie teraz…

To tyle odnośnie moich życiowych spraw. Kolejny post będzie już zdecydowanie robótkowy, bo i mam już co pokazać.

Przypomnę nieśmiało, że zaczęłam pisać nowego bloga odnośnie projektów graficznych na który serdecznie zapraszam wszystkich zainteresowanych.

Pozdrawiam i życzę miłego weekendu.

6 uwag do wpisu “Nowy rok, nowe możliwości…

  1. Dziękuję za odwiedziny na moim blogu i zapraszam częściej. Życzę powodzenia w nowej pracy, a przede wszystkim zdrowia. Patrzę na Twoje zdjęcie i przypominam sobie, że my już spotkałyśmy się w blogosferze (lata świetlne temu). Pozdrawiam serdecznie.

    Polubienie

    1. Witam na moim blogu. Dziękuję serdecznie za dobre słowo.

      Cóż, może tak być, nie sposób spamiętać wszystkich, których się spotka przelotnie na swojej drodze. Mam jednak nadzieję, że teraz będziemy „spotykać” się częściej

      Polubienie

Dodaj komentarz