Julinadorp

Tak gdzieś pomiędzy jedną operacją a drugą zaplanowaliśmy sobie wyjazd na weekend. Miał być weekend we dwoje, z okazji kolejnej rocznicy ślubu, ale niestety mamy jeszcze dziecko na stanie, które jeszcze samo w domu na cały weekend zostać nie może i nie chce 😉

Miejsce wypoczynku też miało być inne. Chcieliśmy pojechać na największą holenderską wyspę Texel, ale niestety nie pozwoliły nam na to finanse. Nie czarujmy się, jak ktoś jest na zasiłku chorobowym i pracy podjąć nie może to i kasy ma mniej niezależnie czy mieszka w Polsce, Holandii, USA czy gdziekolwiek indziej. Nie ma (chyba) kraju który za chorobowe płaci 100% dotychczasowej pensji…

Dlatego przeliczyliśmy siły na zamiary czyli noclegi, kosz benzyny, prom w obie strony, koszty wyżywienia i wyszło nam ze musimy szukać tanich noclegów na stałym lądzie. Na szczęście jest Booking.com gdzie można wybierać w noclegach jak w ulęgałkach.

Nam nie był potrzebny hotel 5-gwiazdkowy, szukaliśmy apartamentu z najlepiej 2 sypialniami, łazienką i aneksem kuchennym żeby przynajmniej można było kawę sobie zaparzyć.

Najtańszy nocleg znalazłam w nadmorskiej miejscowości Julianadorp. Apartament wprawdzie z 1 sypialnią, ale pojedyncze łóżko w dość dużym salonie dawał możliwość noclegu dla dziecka. Apartament wyposażony był w łazienkę i dobrze wyposażony aneks kuchenny i znajdował się przysłowiowy rzut beretem od morza i plaży:

14.

Powyższe zdjęcie zrobiliśmy schodząc z wydmy oddzielającej plażę od miasteczka. Strzałka wskazuje budynek w którym był nasz apartament. Nasze okna były jednak z drugiej strony budynku

Chciało nam się już tego morza, więc szybciutko wnieśliśmy bagaże, obejrzeliśmy apartament, schowaliśmy wiktuały do lodówki i już pędziliśmy na plażę.

Powiem wam, że troszkę miałam obawy co do pogody, bo w naszym rejonie niemal wciąż padało, a i drogą pogoda wcale lepsza nie była. Na miejscu okazało się, że jest słonecznie, ale chłodno i zadowolona byłam ze mamy ze sobą ciepłe kurtki:

1.

Na obiadek jak zwykle była rybka, bo być nad morzem i nie zjeść rybki? To jak być w Rzymie i nie odwiedzić Coloseum 😉

2.

Ta rybka może tak niepozornie wygląda, ale nie dość że była pyszna, to jeszcze bardzo syta.

Po obfitej obiadokolacji zakończonej pospacerowaliśmy jeszcze chwilkę po plaży. Córka chciała jeszcze czekać na zachód słońca, ale nam zdecydowanie było  za zimno. Wróciliśmy więc do domu, by odpocząć i wrócić na plażę następnego dnia.

Dzień następny przywitał nas piękną, słoneczną pogodą. Patrząc na ludzi z balkonu można było pomyśleć że to środek wakacji… Córka chciała ubrać strój kąpielowy, ja się nie zgodziłam. Owszem, nie ubierałam zimowej kurtki, ale dla pewności wzięliśmy swetry bo zamierzaliśmy spędzić na tej plaży cały dzień.

Najpierw więc szybka sesja fotograficzna nad samym brzegiem morza:

3.

A potem kawa w pobliskiej nadmorskiej knajpce:

3.

Siedzieliśmy w pełnym słońcu na tarasie, grzaliśmy stare kości i świętując naszą 28 rocznicę ślubu popijaliśmy Aperol Spritz, który zamówiliśmy sobie do kawy i ciastka:

4.

Jak widać na powyższym zdjęciu mam krótki rękaw. Później, już w apartamencie okaże się ze mam opalone jedno ramię i twarz. Nie ma to jak siedzieć skosem do słońca 😉

Nasza córka w tym czasie szalała po plaży. Najpierw w poszukiwaniu ładnych muszelek podwinęła spodnie i zdjęła buty:

5.

Po jakimś czasie doszła do wnioski, ze skoro inni się kąpią (a byli tacy), to i ona MUSI wejść do morza:

6.

Po zjedzonej obiadokolacji przyszedł czas oczekiwania na obiecany córce zachód słońca:

8.

Te dwa zdjęcia są zrobione jednego dnia, w tym samym miejscu i o tym samym czasie. Dzieli je kilka minut a już tak bardzo różnią się od siebie.

Bawiliśmy się tym zachodzącym słońcem próbując je „złapać” na super ujęciu. To znaczy oni pozowali, a ja próbowałam zrobić to super ujęcie. Nie bardzo mi to jednak wyszło:

9.

Później to my z mężem pozowaliśmy a córka próbowała nam zrobić jakieś super zdjęcie i o to co wyszło z tej sesji zdjęciowej:

 

10.

Muszę przyznać ze idealnie udało jej się uchwycić tę piękną chwilę…

Odczekaliśmy aż słoneczko całkiem zajdzie i zanim dotarliśmy do apartamentu było już ciemno.  W sumie chcieliśmy jeszcze iść na jakiegoś rocznicowego drinka, ale byliśmy trochę zmęczeni słońcem. Mieliśmy swoje winko, więc napiliśmy się spokojnie we dwójkę już w pokoju, wykąpani i zrelaksowani.

W niedzielę rano po śniadaniu spakowaliśmy wszystkie nasze bagaże do samochodu, oddaliśmy klucz do skrytki i po raz ostatni udaliśmy się na plażę. Tym razem bez grubych swetrów:

11.

Woda wprawdzie była zimna, ale przyjemnie było chodzić po mokrym piasku i tradycyjnie zbierać muszelki. Córka niemal kąpała się w tym morzu, jak tylko chciałam pomoczyć stopy. Jednak fala przypływu zrobiła mi psikusa i zamoczyłam spodnie aż do kolan. Jedynie mąż nie mógł zdjąć butów bo tydzień wcześniej uszkodził sobie piętę…

Oczywiście musiała być pożegnalna kawa i ciastko i to z widokiem na morze:

12.

Zapytacie pewnie co tym razem zwiedziliśmy. I tu was zaskoczę, bo wyjazd nie był przewidziany do zwiedzania. Mąż cierpiał z powodu stopy i nie za bardzo mógł chodzić, poza tym ja nawet nie byłam przygotowana co i gdzie można zobaczyć, bo po prostu tego nie sprawdziłam. Przyjechaliśmy po prostu odpocząć nad morzem i nam się to udało.

Ale i tam dogoniła nas historia II wojny światowej, bo na wydmach zobaczyliśmy wystające „zęby” przeciwczołgowe Wału Atlantyckiego:

15.

Oczywiście to tylko ich fragment, odpowiednio zabezpieczony i opisany na tabliczkach informacyjnych. 

A to nasze muszelki, najpiękniejsze jakie udało nam się znaleźć na plaży w Julianadorp:

13.

Do domu wróciliśmy w niedzielę późnym popołudniem, zadowoleni i odprężeni a także troszeczkę opaleni. A w naszej miejscowości – DESZCZ!!

Dziękuję za wasze odwiedziny i wszystkie komentarze. Pozdrawiam.

Jedna uwaga do wpisu “Julinadorp

Dodaj odpowiedź do elakochan Anuluj pisanie odpowiedzi