Paryżanki i prezent

Ostatni post o Paryżankach był w maju zeszłego roku. Potem jeszcze w sierpniu (też zeszłego roku) pisałam, że są już skończone i potem słuch o mnie zaginął w blogosferze. To już wiecie.

To jeszcze Wam powiem, że przez cały ten rok mie mogłam się zebrać, żeby te Paryżanki oprawić…

Ale najpierw Wam pokażę, że one faktycznie ukończone już są. TU macie zdjęcia gotowych trzech i początek czwartej, zimowej.

A tak ta zimowa się prezentuje:

2.

A tak wyglądają wszystkie cztery, oczywiście jeszcze nie wyprane i nie wyprasowane:

1.

Zdjęcia zrobione w czerwcu 2023. Potem było pranie, prasowanie, kupowanie ramki, dopasowywanie passe partout  i… na tym się skończyło. Wszystko leży i kurzy się już prawie rok… I chyba jeszcze trochę się pokurzy, bo weny i czasu nadal brak.

Kochani, w tytule tego posta jest też PREZENT i teraz będzie o prezencie.  Muszę jednak temat troszkę rozwinąć.

Od 2019 roku pracowałam w firmie Vierstroom zajmującej się (tak ogólnie) opieką nad ludźmi starszymi i schorowanymi w ich domach. Do moich obowiązków należało głownie sprzątanie. To była praca na 2-3h na dom lub mieszkanie raz lub dwa razy w tygodniu. Z racji tego że dostępna byłam 5 dni w tygodniu po 5,5 h to miałam tych podopiecznych po 2 każdego dnia. Raz było to małżeństwo, raz osoba samotna. 

Miałam szczęście do fajnych ludzi, do takich, z którymi szybko łapałam dobry kontakt i oprócz pracy mogłam z nimi pogadać, pożartować, kawę wypić. Bardzo często byłam jedyną osoba z którą spotykali się regularnie co tydzień. Szczególnie kiedy nadeszła pandemia i lockdown. 

Tak trafiłam na Trudy. Miała męża, więc nie byłą samotna, ale miała też chore nerki i problemy z poruszaniem się. Ciężko jej było więc odkurzyć czy umyć okna.

Bardzo szybko załapałyśmy wspólne tematy, bo Trudy była zapaloną hafciarką. Jej piękne prace wisiały w całym domu. Pomimo dializ na które jeździła co drugi dzień i rolatora którego potrzebowała by się przemieszczać, Trudy była bardzo pogodną osobą. Niestety do czasu.

Trudy zachorowała na raka przełyku. Z powodu dializ nie mogla mieć normalnej chemii, miała za to naświetlania. Musiała przyjmować specjalne płynne pokarmy poprzez sondę umieszczoną w przełyku a wystającą z nosa. Było i jej żal, gdy specjalna pompa pompowała jej przez nos do żołądka płynne odżywki, a ona się nimi dławiła.

Niestety pomimo starań, leków i naświetlań Trudy czuła się coraz gorzej. Rak przerzucił się na żołądek i Trudy się poddała. W wieku niecałych 74 lat świadomie podjęła decyzję o eutanazji… Po prostu odmówiła dalszego leczenia, zarówno tego onkologicznego jak i dializowania.

Z jednej strony ją rozumiem, bo jej dalsze życie byłoby męczarnią, przedłużaniem agonii a lekarze nie dawali jej żadnych szans na poprawę.

Oficjalnie leczenie zakończyło się w piątek, w poniedziałek jeszcze się widziałyśmy gdy przyszłam do pracy. Była tam też jej córka z którą też chwilkę porozmawiałam na ten temat.  Nie musiałam wtedy sprzątać, mogłam porozmawiać z Trudy, pożegnać się z nią, zrobić sobie z nią zdjęcie. Nie miała już sondy, wyglądała jakby nic jej nie dolegało. A w środę rano odebrałam telefon, że zmarła w nocy.

Czemu Wam o tym piszę? Bo po kilku tygodniach wróciłam do pracy pod ten sam adres, tyle ze teraz miałam pomagać jej mężowi. Raz w tygodniu, po 2 godzinki. I właśnie z jednego sprzątania wróciłam z prezentem. Prezent od męża Trudy ale również od jej córek. Taka pamiątka po Trudy.

Do domu dotarłam z takim pakunkiem:

3.

Papier rozdarłam zanim zdążyłam zdjęcie zrobić. Jak juz go rozdarłam do końca to moim oczom ukazał sie taki widok:

4.

Wielkie plastikowe pudło z pokrywką. A pod pokrywką same cukierasy:

5.

No to zaczynamy! Podwójne pudełko z mulinami i innymi akcesoriami:

6.7.

Dwie książki ze wzorami, w tym jedna z haftami na temat Niderlandii:

9.10.

Czasopisma hafciarskie i luźne wkładki z gazet:

18.17.

Kilka kawałków czystej kanwy:

8.

Dostałam też mini zestawy do haftu:

15.

Oraz kilka ciekawych „kocich” wzorów:

11.12.13.14.

Możecie mi nie wierzyć, ale popłakałam się jak dziecko…

W chwili obecnej wszystko nadal „siedzi” w tym pudle, bo po 1 nie mam miejsca żeby to gdzieś pochować a po 2 czasu brak na hafty. A muszę przyznać, ze paluszki świerzbią, oj świerzbią 😉

Jeśli dotarliście aż do tego miejsca to bardzo się z tego powodu cieszę. Proszę dajcie znać, czy nadal mnie czytacie.

Pozdrawiam

Jedna uwaga do wpisu “Paryżanki i prezent

Dodaj komentarz