Podróż za jeden uśmiech…

Jestem na urlopie w Polsce. Nasza podróż kosztowała wprawdzie więcej niż „jeden uśmiech”, ale mieliśmy troszkę przeżyć i ten tytuł idealnie tu pasuje….
Ale po kolei.
Zaplanowaliśmy urlop pomiędzy 10 a 30 lipca. Nie licząc ostatniego naszego krótkiego pobytu w Polsce, związanego z pogrzebem, to ostatni raz byliśmy tam 5 lat temu… Trochę obawiałam się podróży z czteroletnim dzieckiem. Wprawdzie „jakoś” przeżyliśmy najpierw 13h jazdy do PL a potem 17h jazdy powrotnej, ale było to w nocy i w dodatku busem. Teraz chciałam jechać za dnia (w nocy już mam problemy ze wzrokiem) i własnym autem.
Chciałam też skorzystać z okazji i odwiedzić znajomych i rodzinę mieszkających „na trasie”.
Wymyśliłam więc, że wyjedziemy w piątek 8 lipca wieczorem i prześpimy się u mojej koleżanki z podstawówki mieszkającej w Werl. Oczywiście mieliśmy być tam na tyle wcześnie, żeby spokojnie posiedzieć, pogadać, powspominać stare czasy. Rano mieliśmy wstać i wyruszyć w dalszą drogę. Najpierw do kuzyna do Kassel a potem do podzgorzeleckiej wsi do cioci i wujka. Po drodze miałam zaplanowanych kilka atrakcji, jak na przykład Statua Herkulesa w Kassel, wieża widokowa w Jenie czy muzeum motoryzacji i Dreźnie…
W Polsce mieliśmy zaproszenie do kolejnych znajomych – do Wrocławia na obiad i później najpierw do mojej mamy a na końcu do teściowej…
Tyle plany.
Wyjechaliśmy z prawie 1,5h opóźnieniem, bo oczywiście się nie wyrobiliśmy. Niby bagaże spakowane, ale mąż zapomniał tego, syn tego, ja musiałam coś dopakować…
Pakowanie do samochodu też nie było łatwiejsze – ta torba tam, ta siam, tę będziemy wyciągać, ta pojedzie dalej, w tej są prezenty, a w tej jeszcze coś innego…
Wreszcie wyruszyliśmy. Szczęśliwi że już jedziemy, ucieszeni spotkaniem ze znajomymi…
Przejechaliśmy 20km i zepsuł nam się samochód… Ruchliwa autostrada A4 w kierunku Utrechtu i my stojący na poboczu, z gotującą się wodą w chłodnicy – nic zabawnego.
Telefon do „naszego” mechanika, od którego nie dawno odbieraliśmy samochód z przeglądu – poczta głosowa. Raz, drugi i trzeci to samo.
Telefon na pomoc drogową… Przyjechali, odholowali nas do warsztatu i kazali czekać…
Minęła godzina, dwie, a my nadal czekamy. Panowie wciąż radzą, oglądają, robią przejażdżki, a my cali w nerwach czekamy… Wreszcie diagnoza – tym samochodem dalej nie pojedziemy…
Po pół godzinie pojawiło się światełko w tunelu i nadzieja na dalszą drogę – obiecano nam samochód zastępczy.
Przyznam się, że szczęka mi opadła, bo tego się nie spodziewałam.
Gdy minęło kolejne pół godziny szczęka opadła mi jeszcze bardziej. Dostałam samochód zastępczy – Ford Focus Wagon, rocznik 2015…
Panowie z pomocy drogowej byli tak uprzejmi, że pomogli nam się przepakować, oraz wytłumaczyli mi jak się taki samochód prowadzi. I to nie ma nic śmiesznego, bo jak się ktoś przesiądzie z Citroena Xsara Picasso rocznik 2000 na takiego Forda Focusa rocznik 2015 to będzie wiedział o co chodzi…
U koleżanki w Werl byliśmy o 23.45…
W prezencie Agnieszka dostała ode mnie taki (znany wam już) obrazek:

Siedzieliśmy do 3.00 nad ranem. Oczywiście skutek był taki, że następnego dnia wstaliśmy stosunkowo późno i w efekcie zabrakło już czasu na wizytę w Kassel u kuzyna. On też musiał gdzieś wyjść, odłożyliśmy więc wizytę na inny (bliżej niesprecyzowany) termin.
Podarowaliśmy sobie również zaplanowane atrakcje turystyczne i popędziliśmy prosto do rodziny do wsi pod Zgorzelcem. Popędziliśmy to wyraz trochę na wyrost, bo starałam się jechać zgodnie z przepisami…
U cioci i wujka byliśmy koło godziny 20.00. Poszliśmy spać w okolicach 24.00. Rano wstaliśmy o 8.00, zjedliśmy śniadanie, odwiedziliśmy cmentarz i chcieliśmy od razu wyjechać, ale ciocia zrobiła jeszcze kawę, pokroiła ciasto…
Wreszcie około godziny 12.30 mogliśmy wyjechać.
Zaproszeni byliśmy do Wrocławia, do Iwony z bloga „Pomieszane-poplątane„.
Umówione byłyśmy już dawno, bo umawiałyśmy się jeszcze w kwietniu, zanim zmarł mój tata. Miałyśmy się spotkać na „wymiance”, bo jedna dla drugiej robiła coś na zamówienie. Teraz była okazja by się wreszcie osobiście poznać, porozmawiać i wymienić naszymi pracami.
I tak ja robiłam na zamówienie metryczkę dla jej nowo narodzonej córeczki Lilianki:

Czcionkę, jej kolor oraz rozmieszczenie napisów Iwonka wybrała sama.
Ja dostałam od Iwonki wymarzoną piękną chustę Virus, w wybranych przez siebie kolorkach:

Zdjęcie pochodzi z prywatnej wiadomości na fb i jest dziełem Iwony.
Dodatkowo zostaliśmy poczęstowani pysznym obiadem oraz własnoręcznie upieczonym ciastem i spędziliśmy popołudnie w bardzo miłym towarzystwie.
Szkoda było wyjeżdżać w dalszą drogę, ale jak mus to mus…
Dzięki „ułatwieniom” w postaci bramek na autostradach odległość 198 km pokonaliśmy w „tylko” 2,5 h (2 h jazdy, 30 minut stania w korku na bramkach)…
W efekcie do mojej mamy wpadliśmy jak po przysłowiową sól i zmęczeni pojechaliśmy do celu podróży, czyli do teściowej…
Podróż z „przystankami” ma swoje plusy i minusy. Fajnie jest móc się u kogoś zatrzymać i przenocować, ale z drugiej strony trzy dni w drodze bywa męczące…
Mam nadzieję że was nie zanudziłam naszymi „przygodami”.
Trzymajcie kciuki, by reszta urlopu minęła mniej stresująco 🙂

Dziękuję Wam za wszystkie życzenia dla mojej córci. Dziękuję również za ciepłe słowa pozostawione pod adresem moich prezentów. Nie macie pojęcia jak się to miło czyta…
Anek73 – jak wrócę z urlopu to podeślę (jak nie zapomnę)
Malgorzata Zotlek – u nas niby też obowiązek jest od 5 lat, ale wszyscy posyłają od 4 bo dziecko musiałoby przez ten rok siedzieć w domu

11 uwag do wpisu “Podróż za jeden uśmiech…

Dodaj odpowiedź do Anonim Anuluj pisanie odpowiedzi