Tańce, hulanki, swawole…

Jak już nadmieniłam w poprzednim poście święta Bożego Narodzenia spędziliśmy we własnym domu.  Byliśmy tylko we czwórkę, bo najstarsza córka pracowała przez cale święta. Wolne było jej potrzebne troszkę później.

Z wyjazdem do Polski mieliśmy troszkę stresów. Przez samiutkimi świętami udało nam sie w końcu naprawić samochód. Później, w czasie drogi tam i z powrotem wprawdzie się nie zepsuł, ale i tak mieliśmy troszkę z nim problemów. Dało się jednak dojechać w obie strony.

W drugi dzień świąt przyjechał do nas kolega, który miał zając się naszymi zwierzakami podczas naszej nieobecności. W drogę wyruszyliśmy w piątek, 27 grudnia rano. Mieliśmy do przejechania prawie 1200 km, po drodze musieliśmy zabrać naszą najstarszą córkę mieszkającą w Arnhem, czyli blisko Niemiec.

Droga przebiegła bez większych problemów, jeśli nie liczyć mgły, która towarzyszyła nam przez calutkie Niemcy:

1.

Zdjęcia nie są najlepszej jakości, bo robione z tylnej części samochodu, ale i tak wygląda to trochę surrealistycznie, ponieważ dookoła nas poza autostradą widać było tylko biały obłok.

Tym razem nie zatrzymaliśmy się u nikogo z rodziny bo było nas za dużo, żeby spać u jednej czy drugiej mamy. Wynajęliśmy sobie przez Booking.com apartament w miejscowości Tychy i to był strzał w 10.

Mieliśmy do dyspozycji 3 pokojowe mieszkanie – dwie sypialnie, salon z półotwartą kuchnią, przedpokój i łazienkę – czego chcieć więcej? W jednej sypialni było duże podwójne łózko dla mnie i dla męża, w drugiej rozkładany tapczan dla  córek – najmłodszej i najstarszej. W salonie rozkładana sofa dla syna, na której spokojnie wyspałyby sie 2 osoby… 

Zdjęcia z serwisu Booking.com

Zdjęcia pochodzą z serwisu Booking.com.

W kuchni wszystko – duża lodówka z zamrażalką, mikrofalówka, ekspres do kawy, zmywarka, piec gazowy z piekarnikiem elektrycznym, talerze, szklanki, sztućce, garnki, a do tego kawa, herbata, cukier, jakieś makarony, przyprawy.

W łazience oprócz wanny i ubikacji jeszcze pralka, a do tego ręczniki, płyny do kąpieli, szczoteczki do zębów, papier toaletowy, jednorazowe opakowania z wacikami i patyczkami, maszynki do golenia a nawet podpaski i tampony. Znalazłam nawet kapsułki do prania i tabletki do zmywarki. Jednym słowem – full wypas. Mąż od razu stwierdził, że NO WAY – już więcej  nie będziemy się gnieździć po rodzinie. Na letnie wakacje też wynajmujemy coś w podobnym stylu, tyle że bliżej naszych mam.

Ja te Tychy wybrałam wcale nie przypadkowo, ja się tam urodziłam, spędziłam tam troszkę czasu jako dziecko przyjeżdżając do babci, ja tam z babcią mieszkałam aż do ślubu… Mam do tego miasta duży sentyment, chociaż jakby sie tak zastanowić to nie za wiele można tam robić… W końcu nie każdego interesuje Browar Książęcy, lodowisko czy Jezioro Paprocańskie. Wycieczka w czasy dzieciństwa to już jednak coś innego. My niestety zwiedzać nie mieliśmy za bardzo czasu. Pojechaliśmy do Polski w konkretnym celu – na 80 urodziny mojej teściowej, czyli mamy mojego męża i babci moich dzieci.

Urodziny teściowej wypadały w poniedziałek 30 grudnia, ale my siłą rzeczy musieliśmy świętować je dzień wcześniej, czyli w niedzielę 29 grudnia. Świętowaliśmy w restauracji, z (prawie) całą rodziną teściowej. W sumie było nas prawie 30 osób…

3.

I tak sobie piszę teraz tego posta i przypominało mi się że 5 lat temu, z okazji jej (mojej teściowej) 75 urodzin było podobnie. Też wyjazd na kilka dni do PL, też urodziny z wielką pompą, tyle że była to niespodzianka. Kto ma ochotę sobie przypomnieć to zapraszam TU

Tym razem nie było niespodzianki, teściowa zorganizowała sobie imprezę prawie sama. Mamy nawet pamiątkowe zdjęcie:

5.

Ogólnie było fajnie i wesoło, dawno się tak nie ubawiłam jak w tę niedzielę. A tu nasze hulanki we dwoje:

4.

W poniedziałek odwiedziliśmy mojego brata w Sosnowcu, gdzie z kolei w małym gronie świętowaliśmy moje urodziny. Bo ja na swoje nieszczęście urodziłam się w tym samym dniu co moja teściowa – 30 grudnia 😉

Za to kolejne dni spędziliśmy już wyłącznie we własnym gronie.

Plan na wtorek, czyli Sylwestra był taki, że będziemy go świętować na Stadionie w Chorzowie, niestety po pierwsze wszyscy się poprzeziębialiśmy i biorąc pod uwagę fakt że musielibyśmy spędzić ponad 6h pod gołym niebem zrezygnowaliśmy z wyprawy do Chorzowa. Wieczór spędziliśmy rodzinnie przed telewizorem obdzwaniając z życzeniami wszystkich krewnych:

6.

O północy jednak wyszliśmy z domu i udaliśmy się na tyski rynek by patrzeć jak inni puszczają fajerwerki:

7.

Rano nie było nam dane spać do południa bo mieliśmy zaplanowaną kolejną atrakcję. Opuszczaliśmy przytulne tyskie mieszkanko i obieraliśmy kurs na Falsztyn. Tam w pięknej malutkiej chatce w stylu góralskim spędziliśmy w sumie dwie noce.

8.

Zdjęcia pochodzą z serwisu Booking.com.

Domek był malutki, ale świetnie wyposażony. Oprócz salonu i kuchni na dole była jeszcze łazienka z prysznicem, a na górze 2 sypialnie z dwoma podwójnymi łóżkami i dwoma dodatkowymi rozkładanymi sofami. Był bojler z gorącą wodą i elektryczne grzejniki na ścianach, ale tylko dwa z nich (ten w łazience i ten przy drzwiach prowadzących do łazienki) były włączone. Na łóżkach leżała przygotowana pościel i trochę sceptycznie patrzyłam na to coś cienkiego ubranego w poszwę. Ale jak wieczorem rozpaliliśmy w kominku przygotowanym przez gospodarza drewnem to nocą w tych łóżkach wręcz pływaliśmy z gorąca…

W czwartek rano wybraliśmy się na zwiedzanie, na pobliską Zaporę Czorsztyńską:

9.

Później szukaliśmy dobrego miejsca widokowego by zrobić super fotkę okolicy, w której byliśmy, czyli widok na Jezioro Czorsztyńskie, Pieniny oraz Tatry:

10.

Widok naprawdę zachwycający.

Nie odmówiliśmy sobie również wieczornego moczenia 4 liter w gorącej wodzie termalnej na Termie Bania w Białce Tatrzańskiej:

11.

W czasie gdy jeszcze siedzieliśmy w gorącej wodzie, w okolicy godziny 21.00 zaczął sypać śnieżek, a po wyjściu z budynku zastaliśmy takie widoki:

12.

Oczywiście najbardziej zadowolona z takiego widoku była nasza najmłodsza pociecha, która urodzona w Krainie Deszczowców (Niderlandach) śnieg widywała baaardzo rzadko.

My byliśmy mniej zadowoleni z takiego obrotu pogody, bo wiedzieliśmy ze rano czeka nas ponad 1300km drogi. Zanim jednak spakowaliśmy samochód i oddaliśmy klucze Olivia zdążyła jeszcze troszkę poszaleć i zrobić aniołka  w śniegu…

Żal było opuszczać to miejsce. Piekne widoki i cisza dookoła a jednocześnie wszędzie blisko – 20 km do Białki Tatrzańskiej, 40km  do Zakopanego, 7 km do najbliższej stacji narciarskiej i prawie tyle samo do stacji spływu Dunajcem, 25km do Szczawnicy. Można zwiedzić zamek z Niedzicy i Czorsztynie, zjeść pyszny posiłek w restauracji Zakątek Smaku w Harklowej (polecam). Zimą można pojeździć na nartach, latem popływać w jeziorze. Naprawdę super miejscówka.

Droga powrotna niestety nie była usłana różami – wyjechaliśmy około 8.20 z Falsztyna, pod domem w NL byliśmy około 3.30 w nocy. Cała droga ze śniegiem padającym „prosto w twarz”, a do tego kilometrowy korek na polsko-niemieckiej granicy. Ostatnie 100 km już w NL jechaliśmy w towarzystwie rzęsistego deszczu.

Cóż, muszę przyznać że przygód nam nie brakowało 😉

Kochani, wkrótce wrócę do drutów i haftów. Niestety (dla robótek ręcznych) wrócę też do pracy zawodowej.  Nie wiem ile będę miała wolnego czasu, ale postaram sie napisać przynajmniej jeden/dwa posty na miesiąc.

Bardzo wam dziękuję za wszystkie komentarze. Jak widzę nie tylko ja miałam przerwę i nie tylko je tęsknię za blogowaniem. Jest nas więcej. To cieszy. Mam nadzieję ze wybaczycie mi fakt, ze blok robótkowy przekształcił się w swego rodzaju pamiętnik…

Pozdrawiam wszystkich którzy tu zaglądają.

 

 

 

Jedna uwaga do wpisu “Tańce, hulanki, swawole…

  1. Pingback: Nowy rok, nowe możliwości… – Haftowany świat Iskierki

Dodaj komentarz