Obiecałam wam w poprzednim poście, że następny post będzie szybciej niż za tydzień i niestety znowu się nie udało…
Napisałam też, że dokończę swoje opowiadanie o naszych wakacjach. I jak to teraz tak wszystko czytam, to dochodzę do wniosku że ja tu powoli książkę przygodową piszę 😉
Ale wracając do naszych wakacji…
Postanowiliśmy zwiedzić zalew soliński nie tylko z brzegu, ale także z wody. Rejsy statkiem, te które mnie najbardziej interesowały odbywają się spod góry Jawor. Wiedziałam już ze teściowa tam nie dojdzie więc tym razem zaparkowaliśmy z drugiej strony korony zapory. To właśnie tam jest Port Solina, a oprócz tego wiele atrakcji jak sklepy, restauracje, park linowy.
Rejs stateczkiem okazał się wielką atrakcją dla wszystkich. Niestety obok nas usiadła para z dzieckiem, którzy interesowali się wyłącznie sobą, w ogóle nie zwracając uwagi na dziecko. Chłopczyk miał na oko ze 4 lata i ciągle pokrzykiwał domagając sie uwagi i odpowiedzi na milion pytań, przez co niemal nie było słychać tego, co mówi przewodnik. Za to okolica była przepiękna i przynajmniej to rekompensowało niedogodności rejsu.:

Tak wygląda zapora widziana z łodzi na środku Jeziora Solińskiego.
A tu jeszcze pamiątkowe zdjęcie z „prawdziwym” Piratem, albo jak kto woli z Piratką 😉

Rejs trwał równą godzinkę, plus „zaokrętowanie” pasażerów i ich późniejsze zejście na suchy ląd – jakieś 15 minut. Jak dla mnie warto było. Reszcie „załogi” też się podobało, tylko jak zwykle teściowa narzekała ze musi chodzić… Mój mąż wraz ze swoją mamą poszli powolutku w stronę zaparkowanego samochodu a reszta wycieczki w ilości sztuk 3 (moja mama, ja i moja córka) oblecieliśmy na szybko stragany z pamiątkową chińszczyzną, zahaczyliśmy o WC i byliśmy przy samochodzie szybciej niż wspominana wcześniej dwójka. Teściowa miała dość więc w tym dniu odpuściliśmy i skierowaliśmy się w stronę domu.
Po drodze odwiedziliśmy Karczmę Niedźwiadek Na Widoku, którą mogę polecić z czystym sumieniem jako i dobrą restaurację i fajną atrakcję i to z trzech powodów.
Skoro Karczma Niedźwiadek Na Widoku to nazwa zobowiązuje i był i Niedźwiadek:

I był też piękny widok i to idealnie ze stolika przy którym jedliśmy:

Wspominałam o jedzeniu? Wspominałam. Było dużo i dobre:

Następnego dnia teściowa oświadczyła, ze nigdzie z nami nie jedzie, więc ona została w domu a my wybraliśmy się w stronę Polańczyka szukać plaży i wody. Żar lał się z nieba niemiłosiernie, ale woda była lodowata. Zdecydowałam się tylko na pomoczenie nóg. Za to moja córka i mój mąż czuli sie jak ryby w wodzie 😉
Kolejny dzień wakacji i kolejna atrakcja dnia – przejazd Bieszczadzką Ciuchcią. Atrakcję polecam każdemu, ale z jedną małą uwagą. Jeśli chcecie poczuć się jak w latach 70/80 ubiegłego wieku to polecam przejazd wagonikami ciągniętymi przez parowóz napędzany węglem:

Nie da się tu wstawić filmiku, ale kto mnie obserwuje na fb ten pewnie ten filmik widział.

Moja córka była w siódmym niebie choć narzekała na sadze na ubraniu… Polecam każdemu, naprawdę. Pamiętajcie jednak, żeby nie ubierać białych bluzek…
Na stacji kolejowej Majdan można kupić pamiątki, kawę, jakieś przekąski, obiad i przepyszne jagodzianki…. Niebo w gębie.
Kolejną atrakcją która odwiedziliśmy (znowu bez teściowej) była Piernikowa Chata w Polańczyku:

To atrakcja taka trochę dla dzieci, bo był tam np kurs pieczenia pierników ale i my dorośli świetnie się tam bawiliśmy:

Tu musze dodać, że do tego kotła wlazła też moja mama – kobieta w wieku lat 76. Niestety nie mam zgody na publikowanie tego zdjęcia 😉
Oprócz siedzenia w kotle mogłam też pojeździć na interaktywnej miotle, „posiedzieć” w klatce Jasia i Małgosi oraz dokończyć charakteryzację swojego wizerunku wiedźmy:

Jak widzicie nie ma rzeczy nie możliwych. Oto to czarownica na miotle i w klapkach w całej swej okazałości 😉
I to by było na tyle atrakcji wakacyjnych. Chociaż nie – moje dziecko zaliczyło jeszcze park linowy, pierwszą w życiu przechadzkę na trudnym poziomie i zjazd na linie z dość dużej wysokości.
Ja chętnie jeszcze pozwiedzałabym ale musiałam sie liczyć z tym, że teściowa miała duże ograniczenia. W zasadzie na własne życzenie je miała, ale to nie miejsce na takie historie. Do tego wciąż miałam z tylu głowy ten nasz nieszczęsny samochód i konieczność zapłaty za jego naprawę.
W sobotę rano spakowaliśmy się i wyruszyliśmy w drogę powrotną. Musieliśmy odwieźć obie mamy do swoich domów a samochód odprowadzić na lotnisko.
Gdy już odebraliśmy swój samochód, gdy opłaciliśmy horrendalnie wysoki rachunek za naprawę naszego samochodu mogliśmy wyruszyć w drogę powrotną. Wpadliśmy na kawę do rodziny mojego ojca, na nocleg wjechaliśmy tam gdzie poprzednio – do Violi w Bad Berka i zmęczeni ale szczęśliwi dotarliśmy w końcu do domu.